pracownia Justyny Smoleń

Małopolski Instytut Kultury w Krakowie Z Justyną Smoleń rozmawia Agnieszka Jankowska-Marzec A.J.M.: Czy możesz opowiedzieć o swojej pracowni: (...)

Z Justyną Smoleń rozmawia Agnieszka Jankowska-Marzec

A.J.M.: Czy możesz opowiedzieć o swojej pracowni: jak udało Ci się znaleźć to właśnie miejsce do pracy, czy jesteś z niego zadowolona, jakie są jego największe wady i zalety?

J.S.: Pracownia przy ul. Bronisławy 23 jest przestrzenią, którą współdzielę z Radkiem Szlęzakiem. To nasza wspólna nieduża przestrzeń do pracy twórczej, głównie przeznaczona do malowania, którą udało nam się uzyskać z programu pracowni Twórczych Miasta Krakowa. Niestety, tak naprawdę nie wystarcza na nasze potrzeby. Kiedy realizuję większe pod względem gabarytowym prace, zmuszona jestem wynajmować dodatkowe miejsce do pracy. Teraz tymczasowo, na czas przygotowań do solowej wystawy w Bunkrze Sztuki, powiększyłam swoją przestrzeń warsztatową o lokal, który znajduje się obok nas. Pokazuję na niej naprawdę duże obiekty, więc potrzebowałam dodatkowego miejsca.
Prowadzimy tutaj także małą przestrzeń wystawienniczą w ramach artist-run space, czyli Galerię Rooter, więc tych aktywności na niedużej przestrzeni jest sporo.
Miejsce ma tę zaletę, że jest w bardzo ładnej, spokojnej okolicy wzgórza Świętej Bronisławy, na Salwatorze. Otacza je piękny starodrzew i można naprawdę skupić się tutaj na pracy, a jednocześnie być blisko centrum miasta. Dodatkowo w lokalach obok tworzą inni artyści i artystki, co tworzy specyficzną, twórczą atmosferę tego miejsca. Lubię tutaj przebywać nawet jak nie pracuję nad czymś konkretnym.

A.J.M.: Reprezentujesz typ współczesnej kobiety, która musi połączyć wiele ról: artystki, pracowniczki akademickiej i matki. Jak w takim kieracie znajdujesz czas na pracę twórczą?

J.S.: To trzyetatowa praca, która powoduje, że muszę planować wszystko skrupulatnie w czasie a potem i tak się okazuje, że bieg wydarzeń determinuje coś nieprzewidywalnego, np. choroba dzieci, opóźniony transport prac czy jakiś złożony problem techniczny w pracowni, który wydłuża proces, uniemożliwiając mi punktualny powrót do domu i ogarnięcie sytuacji rodzinnej. Takie sytuacje trudno przewidzieć, więc razem z Radkiem, który współdzieli ze mną ten trzyetatowy kierat, mamy dla siebie na wszystkich polach sporą wyrozumiałość i wsparcie. Staramy się to razem ogarnąć najlepiej jak potrafimy. Korzystamy też z pomocy innych, kiedy brakuje nam już rąk do pracy. Szczególnie w opiece nad dziećmi doraźnie pomaga nam rodzina lub opiekunka. Mamy też to szczęście, że nasze dziewczynki dobrze zaadaptowały się w żłobku, co właściwie pozwoliło mi wrócić do regularnej pracy twórczej oraz dydaktyki.

A.J.M.: Jak często bywasz w pracowni? Codziennie?

J.S: .: Mój rytm w pracowni determinuje konkretny projekt, praca, obraz, obiekt, który realizuję. To on nakreśla rytm i wyznacza harmonogram, kiedy tam jestem i jak intensywnie działam. Jeśli jest potrzeba być codziennie, to jestem codziennie w ciągu dnia, a potem jeszcze wieczorem do późnej nocy, jak dzieci śpią. Ale są dni, kiedy nie wchodzę tam w ogóle i zajmuję się kwestiami organizacyjnymi pracy twórczej, uczelnią albo sprawami domowymi.

A.J.M.: Czy masz jakieś rytuały pracowniane?

J.S: Nie mam. Chyba nie praktykuję stałych rytuałów w pracowni. Rezerwuję takie zachowania dla mojego życia domowego. W pracowni lubię po prostu pracować zgodnie z tym, co podpowiada mi praca. Lubię tu przyjść, jeśli trzeba napić się kawy, popracować w ciszy, rzadko czegoś słucham w tle, bo to mnie dekoncentruje. Zajmuje moje myśli. Czasem przychodzę też kontrolnie, tylko zobaczyć efekty swojej pracy i przyglądam się długo, analizuję i wychodzę. Wracam, jak już wiem dokładnie, co chcę zmienić. Może to jest jakiś rytuał? Nie wiem, ale tak to mniej więcej wygląda.

A.J.M.: Swoją przygodę ze sztuką rozpoczęłaś od malarstwa: co wpłynęło na twoją decyzję, aby zdawać właśnie na ten wydział na krakowskiej ASP?

J.S: Malarstwo i rysunek to były dwie czynności, które naprawdę robiłam od zawsze. Bardzo chciałam kształcić się profesjonalnie w tej dziedzinie. Pochodzę z Małopolski, więc krakowską ASP wybrałam, bo była najbliżej mojego domu rodzinnego. Będąc w liceum, studiowałam sama stare techniki malarskie, więc przyciągnęła mnie z pewnością reputacja uczelni, która uchodziła wtedy za najbardziej tradycyjną uczelnię artystyczną, skupioną na klasycznych formach sztuki. Na szczęście okazało się, że nie tylko na tym się skupia, i dowiedziałam się o sztuce trochę więcej, niż oczekiwałam…

A.J.M.: Kiedy poczułaś, że malarstwo Ci nie wystarcza? Że chciałabyś wejść w „trzeci wymiar”?

J.S.: Ja zawsze czułam, że to jest dla mnie za mało, aby skupić się tylko na jednej formie sztuki. To bardzo ograniczało. Program studiów na malarstwie także nie bardzo rozwijał inne umiejętności. Po studiach zaczęłam realizować prace malarskie oparte na reliefie w farbie, które zakładały, że odbiór obrazu jest związany z ruchem wobec niego. Wtedy chyba pierwszy raz poczułam, że chciałabym eksperymentować z formą obrazu: jego powierzchnią, rozmiarami, fakturą płótna. Marzyła mi się praca, która wychodząc od klasycznych form sztuki, opowiada o czymś niestabilnym i nieuchwytnym. Szukałam różnych rozwiązań, Zaczęłam się interesować rzeźbami otwartymi Katarzyny Kobro. Sama też eksperymentowałam z klasycznym prostokątnym obrazem. Z czasem pojawił się w moich rękach materiał porcelanowych destruktów sprzeda lat. I zaczęłam w 2018 roku pierwsze eksperymenty, nieśmiało wchodząc w trzeci wymiar.

A.J.M.: Odejście od malarstwa, wiąże się także ze sporym ryzykiem finansowym. Nie bałaś się takiej decyzji?

J.S: Nie, nie bałam, bo uważam, że zajmowanie się sztuką i tak  już jest ryzykiem, bez względu na wybór dyscypliny.

A.J.M.: Obecnie trwa w Bunkrze Sztuki Twoja wystawa Kruche sny… Pokazałaś na niej obiekty, rzeźby i instalacje powstałe w ostatnich pięciu latach oraz projekty premierowe. Czy mogłabyś coś więcej o niej opowiedzieć?

J.S: Na wystawie pokazuję pierwsze prace wykonane z ceramiki i porcelany zestawionej ze sobą w kolażowe, nowe kompozycje przestrzenne oraz rozwinięcie podobnych działań w większych obiektach i instalacjach. Wystawa opowiada o przesunięciach znaczeniowych, jakie dokonują się w przedmiotach, o ideach i aspiracjach w nich zawartych i ewolucjach tych znaczeń. Jest to więc wielowymiarowa wystawa znaczeniowo i mam nadzieję, że każdy odczyta ją zgodnie z własnymi preferencjami, że po prostu znajdzie w niej coś dla siebie. Dla mnie była wspaniałą przygodą.

A.J.M.: Czy możesz zdradzić swoje plany na przyszłość ?

J.S: Praca nad nowymi obiektami to najważniejszy plan.

A.J.M.: Dziękuję za rozmowę.

Skip to content