
pracownia Łukasza Surowca
Anna Stankiewicz Małopolski Instytut Kultury w Krakowie z Łukaszem Surowcem rozmawia Agnieszka Jankowska-Marzec A.J.M.: Jesteśmy w Twojej pracowni na krakowskim Kazimierzu; (...)z Łukaszem Surowcem rozmawia Agnieszka Jankowska-Marzec
A.J.M.: Jesteśmy w Twojej pracowni na krakowskim Kazimierzu; dobrze Ci się w niej pracuje?
Ł.S.: Bardzo lubię tę lokalizację, czyli Kazimierz, głównie dlatego, że jest dogodnie usytuowany na trasie tramwaju nr 8, który od zawsze uważam za swój 😊. Ta trasa wiedzie od psychiatrii na Łagiewnikach przez Podgórze, gdzie mieszkam, przez galerię Art Agenda Nova, z którą współpracuję, AST, gdzie gościnnie wykładam, po Bronowice, gdzie stoi główny budynek Uniwersytetu Komisji Edukacji Narodowej. Poza tym sto metrów od pracowni mieści się wydział Sztuki Mediów, który jest moim podstawowym miejscem zatrudnienia. Kazimierz ma oczywiście też minusy, zwłaszcza gdy często wykończony pracą twórczą (to naprawdę jest ciężka praca), wychodzę z pracowni prosto w rozbawione tłumy ludzi celebrujących swój czas wolny, w którym ja nie mogę uczestniczyć. Wtedy jest mi po prostu żal. Natomiast wracając do pracowni – jej rozmiary są dla mnie wystarczające, chociaż pewnym mankamentem jest to, że mimo dużych okien bywa w niej po prostu ciemno, ponieważ mieści się na parterze, w oficynie. Brak wystarczającej ilości światła dziennego jest problematyczny, kiedy maluję obrazy.




A.J.M.: To jak rozwiązujesz ten problem?
Ł.S.: Tak planuję swoją pracę, aby przebywać w niej zimą, wtedy i tak nie tracę światła słonecznego, którego osobiście bardzo potrzebuję. Najintensywniej pracuję tutaj od października do końca kwietnia.
A.J.M.: Jak często bywasz w pracowni? Pracujesz w niej codziennie? A jeśli już do niej trafiasz, to zaczynasz od…?
Ł.S.: Staram się bywać jak najczęściej, ale nie posiadam planu dnia. Nie stworzyłem również żadnych rytuałów pracownianych. Przed rozpoczęciem pracy po prostu przebieram się w ubrania robocze i włączam radio albo jakąś neutralną muzykę w zależności od stopnia koncentracji, jaki chcę uzyskać. No i sprzątam po poprzednim dniu, bo zwykle na zakończenie nie mam już siły robić porządków.
A.J.M.: Część artystów i artystek, których odwiedzałam w pracowniach, ma ściany zapełnione dziełami swoimi albo zaprzyjaźnionych twórców. U Ciebie natomiast jest bardzo ascetycznie…
Ł.S.: Skąd to się bierze, ta moja niechęć do wieszania prac na ścianach? To trochę dłuższa opowieść. Oprócz studiów na krakowskiej ASP przez dwa lata studiowałem też na poznańskiej Akademii Sztuk Pięknych, w pracowni prof. Jana Berdyszaka. Zaraził mnie on pewną myślą, aby przestrzeń, w której tworzy się dzieła, czyścić z dodatkowych znaczeń, żeby wyglądała jak taki white cube, wolna od kontekstów. Taka też była nasza pracownia w Poznaniu: szara podłoga i białe ściany – nic więcej. Zauważyłem, że dzięki temu stała się prawdziwym laboratorium dla sztuk wizualnych, gdzie przestrzeń może nabierać za każdym razem nowych znaczeń zdefiniowanych przez dzieło – a nie odwrotnie. I ta zasada, to przekonanie Berdyszaka, jak zresztą widzisz, jest mi bliskie. Dbam, aby przestrzeń tu była „sterylna”.



A.J.M.: Skoro Twoja pracownia jest trochę „sterylna”, to czy w ogóle planowałeś kiedykolwiek urządzanie w niej artystycznych spotkań, performansów i tym podobnych, czy raczej służy Ci tylko i wyłącznie do pracy, a gości witasz w niej niechętnie 😊?
Ł.S.: Początkowo miałem taki pomysł, aby w mojej pracowni rozgrywały się różne „efemeryczne” działania artystyczne czy eventy, ale po prostu za mało w niej miejsca i też brakuje mi trochę czasu. Nie chciałbym jednak uchodzić za osobę nietowarzyską – zawsze chętnie zapraszam, lubię innych w mojej pracowni, lubię, kiedy ktoś przychodzi z jakąś potrzebą i mogę pomóc, często też po wernisażu wpadają do mnie znajomi, otwieramy bezalkoholowe piwa, potem okna, palimy papierosy i rozmawiamy do późna.
A.J.M.: Prawie w każdej nocie biograficznej powtarza się taki (lub podobny) opis Twoich aktywności twórczych: „w swoich obiektach i interwencjach artystycznych Surowiec wnika i bada aktualne stosunki społeczne, podejmuje również zagadnienia historyczne i polityczne”. Kiedy obudziły się w Tobie takie właśnie zainteresowania? Już w czasie studiów, a może jeszcze wcześniej?






Ł.S.: Zainteresowania polityką i życiem społecznym towarzyszą mi już od wielu lat, od wczesnej młodości. Chciałem zrozumieć, dlaczego świat jest taki a nie inny, no a potem próbowałem o tym opowiadać za pomocą środków czysto artystycznych. Na szczęście gdy studiowałem, okazało się, że zdobyte umiejętności i narzędzia pozwoliły mi wypowiadać się na takie właśnie tematy nie tylko poprzez rzeźbę, która była moim pierwszym wyborem. Zresztą, jak wiesz, rzeźba jest bardzo szeroką dyscypliną.
A.J.M.: Czyli zacząłeś pracować w tak zwanym poszerzonym polu rzeźby…
Ł.S.: Dokładnie tak. Oczywiście na studiach, jak wielu młodych artystów, „przerabiałem” w pracach także różne egzystencjalne rozterki, by potem, zdobywszy odpowiednie kompetencje, zwrócić się z powrotem do świata zewnętrznego.



A.J.M.: Może będzie to bardzo stereotypowe pytanie: wierzysz więc, że artysta ma do spełnienia misję i jest w stanie realnie wpływać na otaczający go świat?
Ł.S.: Uważam, że nie powinniśmy oddawać pola politykom, bo to niestety oni mają największy wpływ na naszą rzeczywistość. Wydaje mi się, że ja mam podejście do tych kwestii podobne do świata nauki, to znaczy wiarę, że jeśli jakieś problemy społeczne lepiej poznamy, opiszemy, to pozwoli nam to na nowe spojrzenie, a może nawet na rozwiązanie niektórych spraw bolesnych i trudnych? Artyści dzięki swojej wrażliwości mogą niektóre ukrywane, „zasłaniane” problemy, mechanizmy działań nagłośnić poprzez sztukę, pokazać, jak choćby robili to twórcy sztuki krytycznej w latach 90. Podobnie jest w sztuce aktualnej.



A.J.M.: Chyba dlatego wybrałeś rzeźbę, żeby wkraczać w przestrzeń publiczną, bo tak naprawdę rzeźba jak żadna inna dyscyplina budzi emocje wśród osób, które na co dzień nie są zainteresowane sztuką. A z drugiej strony studiowanie rzeźby wiąże się z poznawaniem tajników tradycyjnego warsztatu, no a Ty zawsze kojarzyłeś mi się bardziej z artystą konceptualnym, dla którego materialna strona dzieł ma zdecydowanie mniejsze znaczenie.
Ł.S.: Ukończyłem liceum plastyczne w Rzeszowie na kierunku metaloplastyka, więc chyba nie miałem wyboru 😊. Z drugiej strony bardzo dużo malowaliśmy w duchu postkoloryzmu, bo mój licealny nauczyciel, Andrzej Korzec, wywodził się z pracowni znanego kolorysty, prof. Jana Szancenbacha, więc ze szkoły wyniosłem solidne podstawy warsztatowe. Rozpoczynając zaś studia, wierzyłem, że moim celem będzie realizowanie po prostu pomników – a więc rzeczy, które są na starcie czymś społecznie powszechnym i służą wspólnocie – i bardzo się nie pomyliłem, bo kilka ich zrobiłem (oczywiście nie w takiej formie, jaką sobie wyobrażałem na początku przygody z edukacją rzeźbiarską). Rzeźba jest niewątpliwie dyscypliną mocno zaangażowaną w nasze wspólne życie, więc z perspektywy czasu jestem przekonany, że był to dobry wybór.



A.J.M.: Jesteś artystą interdyscyplinarnym, a może lepiej powiedzieć „wielodyscyplinarnym”, bo działasz jako performer, twórcą filmów wideo, autor akcji społecznych. W którym z tych mediów czujesz się najlepiej, a może medium pełni tylko rolę drugorzędną w stosunku do konceptualnych zamierzeń?
Ł.S.: Najlepiej czuję się w rzeźbie, ale mam tak dużo pomysłów, że nie nadążam z realizacją projektów. Mam mnóstwo rysunków, szkiców, które może kiedyś uda mi się wcielić w życie. Nie ukrywam, że lubię także trochę rzucać się na „głęboką wodę”, próbować tych dyscyplin, które są mi obce, po prostu cały czas się uczyć, to mnie nakręca i motywuje do dalszej pracy. Myślę, że moje portfolio te skłonności do ciągłych poszukiwań nowych środków wyrazu dobrze dokumentuje. Jestem chyba takim typowym artystą postmodernistycznym (gdybym miał się jakoś określić), który lubi brać ze świata sztuki to, co najlepsze, którego nie zaspokaja jedna dziedzina czy dyscyplina twórcza.
A.J.M.: Ja będę jednak trochę uporczywie drążyć kwestie dyscyplin twórczych. Co jakiś czas krytycy sztuki i kuratorzy ogłaszają kolejne zwroty w artworldzie; Ty ostatnio zwróciłeś się w stronę malarstwa. Co zafascynowało Cię w tym medium?



Ł.S.: To jest związane z pewnym odłożonym „tematem” w przeszłości. Ja kiedyś, o czym niewiele osób wie, dużo malowałem, zwłaszcza w liceum, o czym wspomniałem. Sądziłem, że moich obrazów nigdy nikomu nie pokażę. Nigdy jednak nie pociągała mnie postimpresjonistyczna maniera malowania, koloryzm polski, z jakim w szkole zostałem zapoznany. Nie wierzę też w wyobraźnie malarską czy formy ekspresjonistyczne, których teraz mamy rozkwit, a najmniej interesuje mnie formalizm i abstrakcyjne kompozycje postmodernistyczne. W malarstwie pozostaję artystą konceptualnym. Na ten moment znacznie bliższy jest mi sposób malowania twórców barokowych czy historycznych, ale w wydaniu prowincjonalnym, jaki miałem okazję oglądać w kościołach na Podkarpaciu, gdzie dorastałem. I odnoszę wrażenie, że taka estetyka paradoksalnie doskonale nadaje się do „opowiadania” o problemach dziejących się współcześnie – nad tym obecnie też pracuję.
A.J.M.: To przyznam, że mnie zaskoczyłeś…
Ł.S.: Chodzi głównie o formy nam znane, a więc takie, poprzez które możemy komunikować się z innymi – nie tylko ze środowiskiem świata sztuki. Sens sztuki tkwi także w jej dostępności. Siedzimy teraz obok Sukienki Grzechów Polskich; nie jest to co prawda obraz, ale tradycyjna nakładka na ikony bizantyjskie. Ta sukienka jest dedykowana najbardziej rozpoznawalnemu polskiemu obrazowi – Czarnej Madonnie. Praca powstaje od 2016 roku, a sukcesywnie uzupełniam ją o nowe grzechy, które reprezentują to, czego się wstydzimy, myśląc o Polsce i polskości. Powstała na bazie anonimowo przeprowadzonych ankiet, obejmujących wypowiedzi ludzi w różnym wieku – kobiet i mężczyzn – o różnym poziomie wykształcenia, zamieszkujących zarówno duże miasta, jak i prowincję. Jeżdżę po Polsce, zbieram przedmioty, które te przypadki reprezentują, i wklejam je w obiekt, który widzisz. Oczywiście maluję też klasyczne obrazy, używając farb olejnych. Jedyny obraz wiszący na ścianie pracowni przedstawia ubogiego mężczyznę w muzeum. To sytuacja, gdzie muzea stają się miejscem schronienia dla słabszych i wykluczonych – myśl, która towarzyszy mi praktycznie przez całą twórczość.
A.J.M.: Ale nadal jesteś artystą konceptualnym?
Ł.S.: Tak, i jak wielu twórców konceptualnych oczywiście mógłbym zlecić innym namalowanie obrazów, może ktoś mógłby zrobić to lepiej, sprawniej. Dla mnie jest jednak ważne doświadczenie pracy malarskiej, lubię zrobić wszystko sam. Chociaż realizowałem też projekty, w których prosiłem na przykład ludzi w kryzysie bezdomności o wykonywanie dla mnie rysunków. Ale to była inna sytuacja, chodziło o partycypację, aktywizację tych osób. Nigdy nie zwracałam się o pomoc do profesjonalistów, aby wykonali za mnie dzieło.


A.J.M.: Co Cię inspiruje? Jak powstają Twoje kolejne prace? Tworzysz je w zgodzie z wypracowaną przez Ciebie metodą postępowania?
Ł.S.: Bardzo różnie. Czasem porwie mnie jakaś forma, która świetnie sprawdza się w interesującym mnie temacie. Innym razem bardzo chcę rozwiązać konkretny problem i szukam odpowiedniej formy. Zawsze jednak myślę, jaki będzie z tego użytek, to znaczy czemu, komu i jakiej sprawie moja praca ma służyć.
A.J.M.: Pracę artysty łączysz z byciem pedagogiem. Jak udaje Ci się bezkonfliktowo godzić te wyczerpujące aktywności?
Ł.S.: Mam to szczęście, że praca pedagogiczna aż tak bardzo mnie nie pochłania, chociaż zajęcia często są bardzo wyczerpujące. Ilość „projektów”, które jako prowadzący zajęcia muszę „przerobić” i omówić, jest duża. Z drugiej strony zajęcia ze studentami traktuję jako inspirację do podejmowania nowych działań; mam nadzieję, że z wzajemnością. Lubię też spędzać czas z innymi i poznawać nowe osoby. Mam wspaniały zespół współpracowników oraz naprawdę dobrze wyposażone pracownie, z których również jako twórca korzystam. Praca na uniwersytecie jest więc częścią mojej praktyki artystycznej, a zaplecze techniczne stanowi uzupełnienie mojej pracowni, tylko że dwie ulice dalej.
A.J.M.: Na zakończenie naszej rozmowy chciałabym Cię zapytać: który z dotychczasowych projektów uważasz za najbardziej przełomowy w swojej karierze, najbardziej satysfakcjonujący, po prostu – najważniejszy?
Ł.S.: Mój pierwszy obraz namalowałem, mając czternaście lat. Był to wizerunek Jezusa, przeznaczony do kościoła w Głogowie Małopolskim. Obraz okazał się na tyle udany, że ludzie klęczeli przed nim i modlili się. Wtedy odkryłem władzę sztuki nad ludzkimi umysłami oraz poczucie sprawczości artysty. Oczywiście teraz zdaję sobie sprawę, że sukces ten nie wynikał tylko z wartości obrazu, lecz także z całego kontekstu kulturowego. Czasem słyszę i widzę żal niektórych twórców, że sztuka współczesna odgrywa tak małą rolę społeczną w porównaniu do minionych czasów. Z drugiej strony cała idea modernizmu zakładała wyzwolenie się spod wszelkich więzów władzy i zależności, była związana z dążeniem do wolności. To, że ludzie przestali klękać przed sztuką i nie zachwycają się nią tak bardzo, nie jest wcale takim złym objawem.
