pracownia Emilii Kiny i Filipa Rybkowskiego
Anna Stankiewicz Małopolski Instytut Kultury w Krakowie Z Emilią Kiną i Filipem Rybkowskim rozmawia Agnieszka Jankowska-Marzec A.J.M.: Jak pracuje (...)Z Emilią Kiną i Filipem Rybkowskim rozmawia Agnieszka Jankowska-Marzec
A.J.M.: Jak pracuje Wam się we wspólnej pracowni? Większość par artystów nie potrafi razem pracować, chciałabym więc się dowiedzieć: na czym polega „sekret” harmonijnego współdzielenia pracowni i życia?
E.K.: Dobrze. Od końca studiów pracujemy we wspólnych przestrzeniach z mniejszą lub większą ilością osób. Jestem przyzwyczajona, że ktoś jest za ścianą. Nie miałam jeszcze nigdy pracowni tylko dla siebie i ciężko powiedzieć, czy by mi to odpowiadało. Nasza obecna pracownia jest bardzo komfortowa, bo mamy oddzielne pokoje i jedną wspólną przestrzeń do „brudnej” pracy (w której do niedawna działał Bartek Buczek). Każde z nas ma inny system pracy, nie zawsze działamy w tych samych godzinach. Sekretem chyba jest komunikacja – jeśli Filip czy ja potrzebuję skupienia, po prostu o tym mówimy i nie przeszkadzamy sobie nawzajem.
F.R.: Tak, wydaje mi się, że to dla nas naturalne i po prostu jesteśmy przyzwyczajeni do takiej współpracy. Jest trochę tak, że to wiele ułatwia, a inne rzeczy nieco komplikuje. Coś za coś. Cenię sobie, że Emila jest za ścianą i że podczas pracy mogę ją spytać o opinię.
A.J.M.: W jaki sposób podzieliliście przestrzeń pracowni? Każde z Was ma swój „kącik” do pracy?
E.K.: Jak wspomniałam wcześniej, każde ma swój pokój. Największą zmianą jest to, że mamy bonusową przestrzeń – „stolarnię”. Dla mnie to idealna sytuacja, bo nie muszę już za każdym razem dostosowywać przestrzeni i ściśle ustalać logistyki działania – kiedy mam malować, a kiedy wycinać i szlifować formy pod stelaże do obrazów.
F.R.: Wzajemna pomoc i wspólna przestrzeń to jedno, ale własne pomieszczenie do pracy to jednak podstawa. Ta pracownia jeszcze będzie się zmieniać. Planujemy na przykład w pokoiku za łazienką zorganizować ciemnię fotograficzną.
A.J.M.: Jakie są zalety tego lokalu, a jakie wady? Czy daleko mu do idealnego miejsca do pracy?
F.R.: Pewnie zawsze może być lepiej. Jest nieogrzewany, są w nim stare okna, nie pogardziłbym też odrobinę większą pracownią. Ale to wciąż najlepsza z naszych dotychczasowych pracowni i chcielibyśmy móc zostać w niej jak najdłużej.
E.K.: Tak naprawdę brakuje jeszcze jednej przestrzeni do składowania prac, wtedy byłoby idealnie. Każde z nas w swojej pracowni ma wydzielone miejsce na magazyn, u mnie zajmuje on dość sporo miejsca, ale i tak uważam, że to niezbędne. Wbrew pozorom ułatwiło mi działanie, bo mogę odkładać na regał niedoschnięte prace, nie martwiąc się, że coś się z nimi stanie.
A.J.M.: Jak trafiliście w ogóle do tej kamienicy? Co Was w tym miejscu „urzekło”? a może decydującą rolę przy jego wyborze odegrały względy ekonomiczne?
E.K.: Do zmiany przestrzeni na obecną zmusiła nas sytuacja, w której się znaleźliśmy. Mieliśmy jakieś dwa lata temu kilka podtopień w pracowni, więc szukaliśmy czegokolwiek. Z pomocą przyszedł nam Tomek Kręcicki – dał nam namiar do administratorki lokalu, który mieścił się tuż pod jego pracownią, a był niezamieszkany. Na nasze szczęście udało się go szybko podnająć. Więc przypadek odegrał tu olbrzymią rolę, ale myślę, że lepiej nie mogliśmy trafić.
F.R.: W zasadzie wybłagałem administrację, żeby nam to wynajęli. To mieszkanie długo stało puste, było w fatalnym stanie i pełniło funkcję składu starych mebli z całej kamienicy.
A.J.M.: W tym budynku swoją pracownię ma także Tomek Kręcicki, tworzycie więc coś w rodzaju „artystycznej komuny” czy raczej każde z Was zajmuje się przede wszystkim swoją pracą?
F.R.: Może nie komuny, ale dobrze rozumianego sąsiedztwa. Regularnie odwiedzamy się w pracowniach, dzielimy tym, co aktualnie nas zajmuje, pomagamy sobie w pracownianej codzienności.
E.K.: Tak, jest to super! Poczynając od prozaicznych sytuacji, kiedy ktoś z nas ma transport prac, zawsze możemy na siebie liczyć bądź pożyczyć rzutnik. Pracownia – myślę, że mimo wszystko jest dla każdego z nas miejscem pracy, ale też odgrywa ważną rolę towarzyską, odwiedzamy się, to jasne.
A.J.M.: Jak wygląda Wasz typowy dzień w pracowni? Przestrzegacie określonych rytuałów?
E.K.: Tak. Ja mam pracownianą rutynę. Lubię to, bo nastraja mnie to do pracy: zaczynam od kawy i od drobnych porządków. Lubię mieć względnie czysto w pracowni. Pewne rzeczy się powtarzają, ale każdy dzień wygląda trochę inaczej, jest dostosowany do tego, co będę robić. Jak maluję, jestem cały dzień w pracowni, najlepiej od rana. Jak działam w stolarni, to niekoniecznie, bo jest to etapowa praca, muszę czekać, aż coś przeschnie, by iść dalej, więc zdarza mi się być i rano, i pod wieczór. Na koniec dnia też staram się uporządkować przestrzeń, by rano nie zastać chaosu, obowiązkowo myję pędzle, żeby rano móc z nich już korzystać.
F.R.: Ehh… u mnie nie ma chyba reguły i rutyny, nawet jak próbuję ją wypracować. Raczej, jak przychodzę do pracowni, nie mogę usiedzieć i od razu się za coś biorę. Często pracuję nad kilkoma pracami na raz, malarstwo, obiekty, rzeźba, przez co praca nad konkretnymi realizacjami bywa bardzo rozciągnięta w czasie i poszarpana. Wiadomo – kawy trzeba się napić.
A.J.M.: W Waszych biogramach można przeczytać, że realizujecie wspólne projekty, czy nadal tak jest? Ile udało Wam się tych kooperacji zrealizować? Jak wygląda proces pracy nad nimi?
E.K.: Tak, swego czasu działaliśmy w duecie. Zrobiliśmy razem cztery wystawy. Było to super doświadczenie i tak się jakoś złożyło, że pierwsza nasza wystawa pociągnęła za sobą kolejne. Było to dość naturalne, bo mając wspólnie pracownię, przeplata się pewne wątki, nawet jak nie jest to oczywiste na pierwszy rzut oka. Dla mnie było to o tyle inspirujące doświadczenie, że przy naszych wystawach sięgałam po jakieś inne medium, fotografię czy haft. Myślę, że istotna też była zawsze aranżacja naszych projektów, która tak naprawdę spinała wszystkie wątki, dopełniała je. Na ten moment nic konkretnego nie planujemy, każde z nas jest zajęty swoimi rzeczami, ale tego nie wykluczam. Myślę, że byłoby super jeszcze zrobić coś wspólnie.
F.R.: Tak, to był bardzo intensywny i owocny czas, kiedy pracowaliśmy nad wystawami w duecie. Myślę, że to wpłynęło na obecny charakter naszej twórczości i myślenia o sztuce. Nic na razie nie planujemy, ale kto wie.
A.J.M.: Obydwoje jesteście absolwentami Wydziału Malarstwa krakowskiej ASP. Emilio, Ty nadal przede wszystkim malujesz, Filip raczej działa w różnych mediach. Co wpłynęło na takie właśnie wybory?
E.K.; Tak, to prawda, moje główne medium to malarstwo. Ciężko powiedzieć, co na to wpłynęło, może fakt, że tak naprawdę czas dyplomu i tuż po był dla mnie momentem, w którym zaczęłam się bardziej określać jako artystka, wtedy pojawiły się pierwsze eksperymenty z krosnami formowanymi i samym motywem kurtyny. Więc można powiedzieć, że to były bardziej świadome ruchy. Też nie czułam jakiejś potrzeby, by wchodzić głębiej w inne media, bo malarstwo nie jest dla mnie ograniczeniem. Ale oczywiście muszę przyznać, że fotografia stoi tuż obok – choć nieczęsto prezentuję w tym medium, jest bardzo dla mnie istotne.
F.R.: No tak, ale teraz na przykład wracasz nieco do fotografii. Dla mnie chyba elastyczność w wyborze medium zawsze była istotnym elementem twórczości. I czymś po prostu naturalnym, choć niewątpliwie odchodzenie od wyłącznie klasycznego malarstwa to jedno, a wypracowywanie własnego języka i po prostu praktycznych umiejętności w innych mediach już nie było tak oczywiste. ale ten proces się nie kończy i to jest chyba dla mnie ważne.
A.J.M.: Czy możecie mi opowiedzieć o Waszej metodzie twórczej?
E.K.: Z reguły zaczynam od wstępnej koncepcji, szukam tropów. To często łączy się ze szkicami, które są równie ważne. Przeważnie każdy obraz poprzedzają szkice, szukanie odpowiedniej kompozycji, myślę wtedy o formacie i już kolorystyce. Ale szkice robię ołówkiem. Jeśli przygotowuję wystawę, to superważne jest dla mnie zapoznanie się z przestrzenią i jej planem. Często robię makietę danej przestrzeni, dużo łatwiej mi się wtedy myśli o koncepcji, układaniu prac, ogólnej atmosferze. Wracając do prac, po szkicach przychodzi moment na zmodyfikowanie krosien i nadanie im odpowiedniego kształtu – to chyba najbardziej czasochłonny i znaczący etap, ale bardzo go lubię. Następnie naciągnięcie płótna, odpowiednie przygotowanie go, no i malowanie. Od kiedy mamy stolarnię, pracuję równocześnie nad kilkoma pracami. Ostatnio maluję warstwami, więc muszę odczekać, aż część pracy przeschnie, wtedy mogę zaczynać nową bądź konstruować blejtram.
F.R.: Z racji na pracę w różnych mediach i fakt, że techniki, których używam, wymagają czasu, realizuję wiele prac jednocześnie. Pracuję dość organicznie, nieraz tropy podjęte w jednej pracy prowadzą mnie do kolejnej realizacji. Oczywiście czasem działam bardziej projektowo, często myślę o pracach poprzez zestawienia i kontekst przestrzeni wystawy, jej aranżację i architekturę. W zasadzie nie szkicuję, od jakiegoś czasu przyjąłem nową metodę notacji i rozwijania koncepcji polegającą na tworzeniu zbiorów obrazów. Są to drukowane z internetu lub kopiowane z książek reprodukcje, ryciny, fotografie. Zarówno w mieszkaniu, jak i pracowni mam ścianę wyłożoną korkiem, gdzie zestawiam je ze sobą w różnych konfiguracjach. Traktuję je jak szkice kontekstualno-formalne do moich prac.
A.J.M.: Co jest dla Was w działalności twórczej najfajniejsze? Co sprawia wam największą satysfakcję, a co jest największym utrapieniem?
F.R.: Dla mnie zajmowanie się sztuką wizualną jest specyficznym procesem namysłu nad światem i chyba ta możliwość jest dla mnie najważniejsza. Uważam, że bez względu na koniunkturę i sytuację – czy ma się stabilną, czy toczy się ciągłą walkę o czas i środki na tworzenie – to po prostu duży przywilej. Sam proces, choć satysfakcjonujący, niekoniecznie jest dla mnie czymś fajnym czy przyjemnym. Nie należę do osób, które relaksują się przy pracy.
E.K.: Może zacznę od drugiego pytania: dla mnie chyba utrapieniem jest moment zawieszenia pomiędzy ukończoną serią prac czy wystawą a kolejnymi. Moment pustki, kiedy coś się skończyło. A satysfakcja jest zaraz po, jak przetrawi się to, co się robiło, spojrzy z dystansem i zacznie się klarować coś nowego. Ja osobiście najbardziej lubię moment samego projektowania, działania z przestrzenią i myślenia całościowo o wystawie czy serii prac. Często samo miejsce jest dla mnie na tyle inspirujące, że prace powstają pod nie i daje dużo satysfakcji, że wystarczy jakiś punkt zaczepienia, który stymuluje. A jeśli chodzi o samo malowanie, bywa różnie: czasem czuję satysfakcję po czasie, jak oswoję się z obrazem, bądź od razu, jak zaczynam malować, wiem, że wyjdzie dobrze. Więc ciężko to jednoznacznie określić.
A.J.M.: Filipie, spełniasz się równocześnie nie tylko jako artysta wizualny, ale kurator, dydaktyk i współtwórca Galerii Piana. Czy mógłbyś opowiedzieć nam o tym coś więcej?
F.R.: Tak (ha, ha), choć czasem myślę, że jest tego już za dużo i na dłuższą metę ciężko będzie funkcjonować w takim natłoku wyzwań i obowiązków na wielu polach. Kuratorstwo czy raczej robienie wystaw innym jest dla mnie bardzo ważne. We własnej praktyce wystawę traktuję jak osobne medium i tak też staramy się myśleć o działalności wystawienniczej Galerii Piana, którą współprowadzę z Michałem Zawadą i Michałem Sroką. Piana jest dla mnie polem, gdzie możemy działać na własnych zasadach, pokazywać to, co uważamy za wartościowe, i tworzyć społeczność. Relacje, które tworzymy z innymi artystami i artystkami, a także naszą publicznością, są dla nas bardzo istotne.
A.J.M.: Emilio, od kilku już lat współpracujesz z galerią Raster z Warszawy, jedną z najważniejszych galerii na polskim rynku sztuki. Jak wpłynęło to na Twoją aktywność twórczą?
E.K.: Pracujemy razem od kilku lat, ale moja ostatnia wystawa, Le soir qui tombe, podczas WGW była oficjalnym rozpoczęciem reprezentacji przez galerię. Wpływ na aktywność twórczą jest na pewno duży, bo pojawiły się nowe możliwości, takie jak targi sztuki w Polsce i zagranicą, udział w wystawach zbiorowych organizowanych przez galerie itp. Na pewno współpraca z galerią usystematyzowała działania i dała mi możliwość naprawdę zajęcia się tylko malarstwem. Mam w tym momencie na to czas i staram się go jak najlepiej wykorzystać.
A.J.M.: Proszę, zdradźcie mi swoje najbliższe plany wystawiennicze!
E.K.: Część moich planów jest jeszcze w zawieszeniu, więc ciężko powiedzieć, ale najbliższy pokaz prac będzie na targach sztuki miart w Mediolanie, na które przygotowałam malarską instalację wraz z galerią eastcontemporary z Mediolanu, z którą również współpracuję.
F.R.: To będzie bardzo intensywny czas. W samym maju biorę udział w dwóch wystawach zbiorowych w Centralnym Muzeum Włókiennictwa w Łodzi i w Galerii EL w Elblągu. Z końcem maja otworzę też swoją solową wystawę w galerii wanda w Warszawie. W czerwcu moje prace pokazywane będą na targach sztuki Liste w Bazylei.
A.J.M.: Dziękuję za rozmowę.