pracownia Karola Palczaka

Małopolski Instytut Kultury w Krakowie pracownia Karola Palczaka Z Karolem Palczakiem rozmawia Agnieszka Jankowska-Marzec A.J.M.: Wiem, (...)

pracownia Karola Palczaka

Z Karolem Palczakiem rozmawia Agnieszka Jankowska-Marzec

A.J.M.: Wiem, że zacząłeś malować już w dzieciństwie. W wywiadach opowiadałeś o imponującym osiągnięciu, czyli skopiowaniu akwarelą Bitwy pod Grunwaldem już w drugiej klasie podstawówki, a potem w szkole średniej dalej rozwijałeś swoją pasję, interesuje mnie jednak: czy miałeś jakiś swój własny kąt do pracy?

K.P.: W dzieciństwie rodzice prowadzili sklep, no i wydzielili dla mnie tam miejsce, gdzie mogłem malować. Minusem było to, że było bardzo ciemne. Czasami ustawiałem sztalugi w pokoju rodziców, a czasami nawet w budynkach gospodarczych, w takim moim minipokoiku, po prostu trzeba było sobie radzić.

A.J.M.: Z kolei podczas studiów na ASP w Krakowie, mieszkałeś w akademiku i, jak wspominałeś, nie miałeś pieniędzy na wynajęcie osobnej pracowni…

K.P.: No wiesz, znów Polak potrafi. Malowałem po prostu w pokoju w akademiku, który dzieliłem z kolegą Bartkiem Radoszem. Potem on „przysposobił” sobie dla siebie jedno z pomieszczeń w naszym domu studenckim, a ja stałem się potentatem i miałem cały pokój dla siebie jako prowizoryczną pracownię do pracy. Bardzo rzadko natomiast malowałem na Akademii, bo nigdy nie lubiłem pracować przy ludziach, właściwie tylko na początku studiów, gdy uczyliśmy się malować akt 😊. Potem przynosiłem tylko prace do korekty albo na semestralne przeglądy, cały czas pracując poza uczelnią.

A.J.M.: No a teraz masz nareszcie fantastyczną pracownię w stodole, w Twojej rodzinnej miejscowości, czyli w Krzywczy na Podkarpaciu.

K.P.: Rzeczywiście jest to supermiejsce. To była stara stodoła, którą po prostu zaadaptowałem na pracownię, zostawiłem fundamenty i dach, natomiast rozebrałem ściany; zachowałem belki stropowe, drewniane, zresztą cała pracownia jest wzniesiona z drewna, bo lubię jego zapach, uspokaja mnie. Ściany mają około 50 centymetrów grubości, obłożyłem je watą mineralną, żeby zapewnić właściwą izolację, ale zimą i tak jest zimno i wilgotno, bo pracownia jest jakby wbita w grunt na głębokość około jednego metra. Latem natomiast panuje w niej przyjemny chłód.

A.J.M.: Wnętrze też sam zaprojektowałeś, nie korzystałeś z pomocy architekta wnętrz?

K.P.: Oczywiście, że nie, skoro sam ją budowałem to i urządzałem wnętrze: położyłem boazerię i panele, zbudowałem kominek, bo zimą pracownię trzeba dogrzewać, no a czasami kominek służy mi też do robienia sobie obiadu. Jak chcę coś zjeść szybko, to smażę w nim kiełbaski 😊.

A.J.M.; Projektując i budując pracownię, co było dla Ciebie najważniejsze? Jakie warunki miała spełniać?

K.P.: Najważniejsze było dla mnie oświetlenie, tzn. dobre światło do pracy i odejście, żeby było przynajmniej pięć, siedem metrów odejścia od obrazu, bo jak malowałem wcześniej w tych małych pokoikach, to ze względu na ciasnotę, nie miałem do końca świadomości jak będą wyglądać na ścianach galerii. Gdy więc przygotowywałem wystawę i wreszcie mogłem je zobaczyć z dalszej perspektywy na ścianach w galerii, to dostrzegałem w nich błędy, właśnie tym spowodowane. Teraz mogę już zrobić korektę w pracowni, bo mam na tyle miejsca, że mogę je umieścić na różnych tłach, zobaczyć, jak wyglądają jeden obok drugiego, przewidzieć ich wzajemnie oddziaływanie na siebie.

A.J.M.: Wspomniałeś także o roli światła w pracowni, jakie preferujesz?

K.P.: Nie lubię malować w świetle słonecznym, w dużym nasłonecznieniu, bo wtedy barwy się zmieniają. Dlatego okno mam zawsze zasłonięte; najlepszym dniem do malowania jest pochmurny dzień, a wieczorami pracuję przy świetlówkach, czasami wtedy też powstają denerwujące mnie efekty świetlne na obrazie, ale generalnie jest w porządku.

A.J.M.: Jak wygląda Twój typowy dzień w pracowni? Udało mi się jedynie dowiedzieć, że podobno, gdy pracujesz, to zapominasz o świecie poza atelier, zapominasz o jedzeniu. Chudniesz w oczach!

K.P.: Bez przesady z tym chudnięciem, mój rytuał wygląda następująco: wstaję rano, idę do pracowni, pierwsze, co robię, to czyszczę paletę po pracy z poprzedniego dnia, tzn. zbieram pigmenty, które na niej pozostały, bo mi ich szkoda. Nie mam specjalnego roboczego kombinezonu, nie piję kawy ani herbaty, tylko biorę się do pracy.

A.J.M.: A śniadanie 😊?

K.P.: Jestem teraz na diecie, śniadanie jem dopiero o 15. Mam dietę, co się nazywa post przerywany, i jem tylko przez 6, 7 godzin dziennie. Dawniej, gdy rozpoczynałem pracę po śniadaniu, to byłem senny i mało wydajny; teraz maluję do 15 i dopiero wtedy robię sobie przerwę na posiłek. Ważne jest dla mnie, aby nic mnie nie rozpraszało, bo gdy np. zacznę rano odpowiadać na maile albo ktoś zadzwoni, to już mnie trochę rozbija, staram się o maksymalne skupienie podczas pracy, bo mam dokładnie wyliczone, jak długo da się malować. Jak już wyczyszczę paletę, to wymieniam terpentynę, otwieram olej, przygotowuję sobie kolory, często robię sobie ostatnio kolory bielą ołowiową, to trwa długo, do 45 minut, często zostaje mi farby na dwa lub trzy dni. Potem maluję do 15, wracam po przerwie i maluję do 21, przeciętnie stoję przed sztalugami 10 do 12 godzin, po prostu ile mi sił starcza.

A.J.M.: Gdzie przygotowujesz farby, na tym niewielkim stoliku, gdzie leżą tubki z farbami i stoją Twoje przybory malarskie?

K.P.: Robię to na podłodze, bo biel ołowiowa jest bardzo toksyczna, jeśli mi się gdzieś wysypie, to potem staram się o dokładne wyczyszczenie powierzchni; jest niebezpieczna, gdyby jej opary dostały się do płuc; planuję wciąż zakup dużego, marmurowego kamienia do ucierania pigmentów, co na pewno ułatwiłoby mi pracę.

A.J.M.: Byłam już w wielu pracowniach artystów, a to, co mnie uderzyło w Twojej, to wyjątkowy porządek. Posprzątałeś przed moim przyjazdem?

K.P.: Nie, ja zawsze tak mam, nie znoszę bałaganu.

A.J.M.: Zauważyłam natomiast co najmniej kilkanaście desek opartych o ścianę, jak się domyślam potem umieszczasz na nich blachę ocynkowaną lub miedzianą, na której malujesz.

K.P.: Deski stoją i czekają na odpowiednią chwilę. Niektóre z nich to po prostu odwrócone, gotowe już obrazy.

A.J.M.: No właśnie, nie zauważyłam żadnych Twoich obrazów wiszących na ścianach…

K.P.: Nie mogę patrzeć na obrazy, one muszą być odwrócone, bo po jakimś czasie je odwracam i spoglądam na nie „świeżym okiem”, wtedy widzę wszystkie błędy i mogę je poprawić. Tylko moja mama ma jakieś moje obrazy, które sobie powiesiła na ścianie.

A.J.M.: Twoja pracownia jest wyraźnie podzielona na część stricte pracownianą i na, nazwijmy ją umownie, wypoczynkową, z wygodnym szezlongiem naprzeciwko kominka.

K.P.: Zgadza się, kładę się na nim, z albumem w ręce, gdy bolą mnie plecy i nie mam już siły malować i po prostu się relaksuję. Czasami drzemię przez 15 minut i to mi bardzo pomaga, potem znów mogę wrócić przed sztalugi, do pracy, jak nowo narodzony.

A.J.M.: Rozglądając się po Twojej pracowni, spostrzegłam, że obok kominka na półkach stoją książki i albumy, jest m.in. fantastyczny album poświęcony twórczości Rembrandta, co mnie nie dziwi, bo wiem, że zawsze bardzo ceniłeś jego malarstwo, miałeś nawet ksywkę „Rembrandt z Bieszczad” w czasach studenckich; jest też album Gerharda Richtera. Ciekawi mnie, jacy obecnie artyści są Ci szczególnie bliscy?

K.P.: No muszę się przyznać, że po obejrzeniu wielkiej retrospektywnej wystawy Vermeera w Amsterdamie i filmów dokumentalnych mu poświęconych gdzieś ulotniła się moja dawna fascynacja jego twórczością. Gdy zobaczyłem jego Mleczarkę na studiach, na żywo w Rijksmuseum, to było wielkie przeżycie. Teraz oglądając zgromadzone obok siebie jego lepsze i słabsze płótna, uświadamiając sobie, że przy malowaniu stosował camera obscura, już nie potrafię zachwycać się jego malarstwem tak jak kiedyś, choć oczywiście doceniam jego talent. No i wreszcie otworzyłem się na sztukę aktualną, której na studiach zdecydowanie nie lubiłem. Odczuwam natomiast znużenie sztuką dawną.

A.J.M.: No to jestem trochę w szoku – znudzili Ci się dawni mistrzowie?

K.P.: To oczywiście z mojej strony trochę uproszczenie, ale odwiedzając muzea, dostrzegam coraz częściej podobieństwo pewnych motywów, wątków i sposobów ich opracowania w dawnym malarstwie. Coraz bardziej doceniam sztukę „emocjonalną”, ekspresyjną. Z drugiej strony, ostatnio zaciekawiła mnie twórczość Marka Rothko, jego wizja sztuki. Nie będę wymieniał całej listy twórców, którzy są obecnie dla mnie ważni, powiem tylko, że coraz bardziej malarstwo XX wieku i współczesne do mnie przemawia.

A.J.M.: Co wpłynęło na zmianę Twoich gustów? Podróże, lektury?

K.P.: Wszystko się na to złożyło. Nie będę ukrywał, że niewyczerpanym źródłem informacji jest internet, choćby możliwość oglądania, jakie nowe obrazy, nazwiska pojawiają się na ważnych wystawach czy targach sztuki. Jeśli tylko mam możliwość, jeżdżę na interesujące mnie wystawy, doszedłem zresztą do wniosku, że jest to bardzo ważne, żeby oglądać jak najwięcej i nie bać się tego, co dzieje się w sztuce współczesnej. Ta świadomość i wiedza nie jest obciążeniem, przeciwnie: jest niezbędna, żeby być oryginalnym artystą. Mnie oglądanie naprawdę dobrych, w mojej ocenie, obrazów tylko motywuje, żeby namalować nawet podobne motywy, ale inaczej, po swojemu.

A.J.M.: Chętnie podróżujesz? Bo wiem, że najlepiej się czujesz w Krzywczy.

K.P.: To prawda, w mieście czuję się samotny, Krzywcza to moje miejsce na ziemi, ale rzeczywiście dużo chętniej niż kiedyś wyjeżdżam z Podkarpacia, często w towarzystwie Karoliny Jabłońskiej i Tomka Kręcickiego, z którymi się przyjaźnię.

A.J.M.: Chciałabym Cię teraz zapytać o metodę pracy, trochę w nawiązaniu do Twojej ostatniej wystawy, którą miałeś w Fundacji Galerii Foksal. Wtedy wspominałeś, że zanim przystępujesz do malowania, kręcisz coś w rodzaju „filmów przygotowawczych”?

K.P.: To prawda, najpierw wymyślam pewne motywy, potem je realizuję filmowo i kiedy oglądam nagrania, znów przychodzą mi do głowy nowe skojarzenia, inspiracje. Czasami biorę do ręki kamerę i wymyślam „coś” na gorąco, wracam i zabieram się do pracy. Prawie nigdy nie robię szkiców przygotowawczych, ostatnio zastanawiam się, czy może nie powinienem zacząć? Lubię rysować, a często nie mam na to czasu. Zanim obraz powstanie na blasze, to rysuję na płótnie, czarno-białymi kolorami, nieraz to zostawiam – ostatnio mam dużo nowych obrazów, które są trochę takimi rysunkami olejnymi. Do eksperymentów formalnych zainspirowała mnie książka Historia obrazów Davida Hockneya, m.in. pisał w niej o rysunkach Rembrandta, to było bardzo interesujące, no i powoli zacząłem jakby bardziej się w to medium rysunkowe zagłębiać. Zrobiłem w tym duchu (rysunkowym) swój autoportret, uświadamiając sobie, jakie fajne efekty można osiągnąć, używając jedynie dwóch kolorów, czerni i bieli.

A.J.M.: Masz więc poczucie, że nie powtarzasz w kółko pewnych rozwiązań formalnych…

K.P.: Dokładnie tak i co najważniejsze, nie nudzę się.

A.J.M.: Domyślam się, że skoro obecnie pokazujesz swoje prace na wystawach w prestiżowych galeriach, to także ich kolekcjonerzy przyzwyczaili się do Twojego stylu i tematyki obrazów i mogą niechętnie spoglądać na Twoje eksperymenty.

K.P.: Niestety tak, ale nie zamierzam się tym przejmować, bo po prostu chcę się rozwijać, a to oznacza jednak otwarcie na eksperyment, zmiany, nie radykalne, ale wynikające z moich artystycznych poszukiwań. Nie będę przecież w nieskończoność malował tzw. obrazów „z ogniem” i koniecznie dużych.

A.J.M.: Ostatnio otwarłeś swoją pierwszą wystawę indywidualną w Londynie. Jakie obrazy na niej pokazałeś?

K.P.: Pokazałem obrazy i filmy, bo galeria Emalin specjalizuje się bardziej w sztuce konceptualnej, rzadko prezentują tam malarstwo. Na wystawie są zarówno starsze prace, jak i specjalnie namalowane właśnie na tę wystawę, zatytułowaną San, choćby obrazy z chmurami, które traktuję bardziej rysunkowo, posługując się ograniczoną paletą barwną (góra trzy kolory). Zaciekawiła mnie także możliwość akcentowania walorów podobrazia, którego używam, czyli blachy. To jest trochę ryzykowne, bo widziałem sporo obrazów malowanych na blasze, odsłoniętej, które niebezpiecznie zmierzały w stronę kiczu, a tego, jak się domyślasz, chcę uniknąć. Powoli też próbuję wyjść z tzw. „wiejskiego” klimatu w moich obrazach – chciałbym, aby miały wymiar bardziej uniwersalny, ale czy mi się to uda, to czas pokaże. Na wystawie pokażę także portrety moich stóp, motyw prozaiczny, ostatnio jednak mnie mocno zajmował. Nowością chyba także jest, że przygotowując wystawę do Londynu, myślałem o niej jako o dziele całościowym, jako o spójnej opowieści, nie chciałem mnożyć wątków.

A.J.M.: Na wernisażu w Londynie towarzyszyła Ci silna ekipa malarska z Krakowa – artystki i artyści, z którymi studiowałeś, z którymi nadal się przyjaźnisz.

K.P.: Myślę, że to jest bardzo ważne, że się wspieramy nie tylko mentalnie, ale także artystycznie, dopingujemy się wzajemnie do dalszej pracy. Moi przyjaciele z „Potencji”, Radek Szlęzak, Justyna Smoleń, Emilka Kina, nawet ostatnio o tym rozmawialiśmy, jak ważne są nasze relacje i ta pozytywna energia, motywująca do malowania.

A.J.M.: No to życzę Ci, aby dalej tak było, no i dalszego, wspaniałego rozwoju! Dziękuję za rozmowę.

K.P.: Dziękuję.

Skip to content