pracownia Martyny Czech
Anna Stankiewicz Małopolski Instytut Kultury w Krakowie Z Martyną Czech rozmawia Agnieszka Jankowska-Marzec A.J.M.: Dysponujesz dwoma miejscami (...)Z Martyną Czech rozmawia Agnieszka Jankowska-Marzec
A.J.M.: Dysponujesz dwoma miejscami do pracy; czy możesz o nich opowiedzieć?
M.Cz.: Jeden z pokoi w mieszkaniu pełni funkcję głównej pracowni, natomiast od ponad roku wynajmuję również drugą, mniejszą, w dawnej przestrzeni galerii Szara (obecnie kreatywna inicjatywa Oblatów4). Decyzja o wynajęciu dodatkowej pracowni blisko domu była podyktowana ilością obrazów, które mogą powstać w trakcie transu malarskiego. Magazyn to zupełnie inne, osobne pomieszczenie.
A.J.M.: Połączenie domu i pracowni bywa dla artystek uciążliwe; czy to w Twoim przypadku wybór czy konieczność?
M.Cz.: Jestem dość praktyczną osobą, przez lata mogłam tylko marzyć o swojej pracowni, a co dopiero o dwóch. Mimo wszystko pracownia w domu to dobre rozwiązanie i nadal osobna przestrzeń, gdzie nawet króliki nie mają wstępu. Mam również wybór, mogę pracować w domu i poza nim, jedyną wadą pracowni w domu jest odór farb, ale za to zawsze mogę malować.
A.J.M.: Jakie warunki powinna Twoim zdaniem spełniać pracownia idealna?
M.Cz.: Jest jak jest, cieszę się z tego, co mam. Oczywiście istnieje wizja idealnej pracowni: ogromna przestrzeń, wysoki sufit, długie ściany, szerokie i duże drzwi. Najlepiej podzielona na dwa pomieszczenia: do pracy i osobne do wieszania obrazów na czas schnięcia.
A.J.M.: Niektórzy artyści i artystki podkreślają, że przestrzeń, otoczenie, w jakim pracują, ma wpływ na ich twórczość; podzielasz ich opinię?
M.Cz.: Każdy ma inaczej, dla mnie warunki zewnętrzne nie są istotne, nie wpływają na twórczość. Do tworzenia potrzebne są spokój i czas.
A.J.M.: Jak więc wygląda Twój typowy dzień pracy?
M.Cz.: Nie mam typowego rozkładu dnia. Maluję kompulsywnie, często mam kilka miesięcy całkowitej przerwy, by w momencie wpaść w szał malarski na miesiąc, dwa. Tworzę, kiedy tylko mam czas, pora dnia nie ma znaczenia, najczęściej nocą. Zawsze kończę pracę, gdy obraz jest gotowy, czasem trwa to kilka minut lub kilkanaście godzin. Często towarzyszy mi muzyka lub audiobook, odłączam się od świata, by mieć spokój.
A.J.M.: Przed trzydziestką osiągnęłaś bardzo dużo; głośnym echem odbiła się Twoja wygrana w prestiżowym konkursie malarskim Bielska Jesień w roku 2015, byłaś także nominowana do Paszportów „Polityki”. Jak z perspektywy czasu oceniasz te sukcesy? Jako trampolinę do dalszego rozwoju kariery czy może jako ciążący balast wciąż rosnących oczekiwań wobec Ciebie ze strony krytyków i publiczności?
M.Cz.: Bielska Jesień zmieniła wszystko, a kolejne sukcesy dały pozytywnego kopa do jeszcze cięższej pracy. Malarz ma zapierdalać, nie lansować się na salonach, dlatego każdy sukces przyjmowałam ze spokojem. Jestem szczera, nigdy nie interesowały mnie oczekiwania obcych ludzi wobec mnie. Intensywna praca, kolejne wystawy, sukcesy, rozmowy z ludźmi są najlepszym lekarstwem na presję otoczenia i najlepiej świadczą o twórczości, o tym, czy zmierza ona w dobrym kierunku, choć tylko czas może to zweryfikować.
A.J.M.: Od blisko dziesięciu lat malarstwo jest wiodącym gatunkiem artystycznym zarówno na rynku, jak i na wystawach w instytucjach publicznych. Co dla Ciebie jest w nim szczególnie pociągające? Czy jesteś sobie w stanie wyobrazić siebie nie jako malarkę, ale artystkę działającą w innych mediach?
M.Cz.: Malarstwo to płynna tkanka emocji, melodia z duszy, serca i głowy, przelana dzięki idealnemu połączeniu mózgu, oka, dłoni. To COŚ nieuchwytnego, złapanego za pomocą namacalnego: farb, mediów, pędzla, podobrazia i ciała. W malarstwie pociąga mnie wszystko: szczerość, dzikość ekspresji, farba, kolor, forma, materialność, historia, tekstura i czystość bieli płótna. Sam proces tworzenia to czysta przyjemność, choć również ciężka praca fizyczna (o czym ludzie nie mają pojęcia). To, co przekazuję w malarstwie, mogłabym oczywiście zamknąć w innej formie, np. bardzo bliska jest mi literatura. Bliski jest mi rysunek, rzeźba.
A.J.M.: Pisząc o Twoim malarstwie, krytycy z upodobaniem podkreślali jego mocny przekaz („jest jak cios w szczękę” „jego odłamki trafiają widzów przy pierwszym spojrzeniu”). Rzeczywiście zależy Ci na osiągnięciu takiego efektu? Malarstwo ma wstrząsać, a nie sprawiać przyjemność?
M.Cz.: Przyjemność to pojęcie względne, więc to, co odpychające, może być też pociągające. Moja sztuka nigdy nie była nastawiona na tanie triki czy celowe wstrząsanie widzem na pokaz. W całym procesie twórczym nie ma knucia, co by tu zmalować, by ktoś dostał zawału. Od zawsze fascynowały mnie mrok, skrajne emocje i stany, również nieustanne przekraczanie progu swego bólu psychicznego. Ile jest w stanie znieść jednostka? Sztuka powinna być różna i takie też są moje obrazy: piękne, smutne, ostre, ekspresyjne, prześmiewcze, seksowne, czułe, trudne, kolorowe, trupie…
A.J.M.: Jak traktujesz swoją działalność artystyczną: jako swoistą misję czy może po prostu jako zawód, który jest Twoją pasją?
M.Cz.: Jest to moja pasja, moje życie, moja praca, moje wszystko. Koniec końców człowiek zostaje sam w pracowni, nieważne, co się stanie. To nałóg malarski.
A.J.M.: Jak wygląda Twoje życie poza ścianami pracowni? Czy masz czas na rozwijanie innych zainteresowań? Dowiedziałam się, że niedawno ukończyłaś studia „sztuka pisania” na Uniwersytecie Śląskim. Od lat angażujesz się także w działania na rzecz ochrony zwierząt…
M.Cz.: W życiu brakuje mi ciągle czasu, bo jestem pracoholiczką. Nie umiem usiedzieć na miejscu, odpoczywać, dlatego kilka lat temu zdecydowałam się na ten kierunek. To była doskonała decyzja, rozwijająca moją drugą pasję – literaturę. To najlepsze studia, zaskoczyło mnie na nich wszystko: atmosfera, poziom, rozwój i wspaniali ludzie. Wróciłam do pisania, czytania i wpadłam w manię kupowania książek. Od kilku miesięcy cieszy mnie możliwość współtworzenia Galerii Sztuki GX – Widzieć Wszystko w Siemianowicach Śląskich – chociaż nie planowałam takiej przygody, jest to totalnie zajebiste wyzwanie! Do tego mam pięć królików, również dochodzi działalność na rzecz bezdomnych królików jako wolontariuszka Śląskiego Króliczoka SPK. Pomagam jak mogę, bo to mój obowiązek, a nie żadna łaska. Gdy dostaję prośbę o pomoc, zazwyczaj nie odmawiam, szczególnie zwierzakom – nieważne, czy to pszczoła czy pies. Tak samo istotne jest życie konia i rybek w akwarium, którego wartość pomijają nawet doświadczeni akwaryści. Życie to życie i koniec.
A.J.M.: Nad czym obecnie pracujesz?
M.Cz.: Ten rok był dla mnie trudny, więc potrzebowałam zmian. Po świetnej kilkuletniej współpracy z galerią postanowiłam wrócić do bycia wolnym strzelcem. Po przerwie wróciłam do malowania, więc jestem w szale twórczym, który potrwa nie wiem ile. Jeszcze w grudniu tego roku otworzę swoją wystawę indywidualną na Śląsku, a wiosną na Podkarpaciu. Kroi się wystawa z totalnie odmienną ode mnie artystką młodego pokolenia. Mam też w sobie głód pisania i zacięcie literackie – marzy mi się wydanie swojej powieści awangardowo-eksperymentalnej. Mam w głowie też kolejny plan na połączenie słowa i obrazu. W świecie sztuki wszystko jest płynne, często nagłe, takie nieustanne work in progress.
A.J.M.: Dziękuję za rozmowę.