pracownia Michała Zawady
Anna Stankiewicz Małopolski Instytut Kultury w Krakowie Z Michałem Zawadą rozmawia Agnieszka Jankowska-Marzec A.J.M.: Twoja pracownia mieści (...)Z Michałem Zawadą rozmawia Agnieszka Jankowska-Marzec
A.J.M.: Twoja pracownia mieści się w modernistycznej kamienicy z lat 30. i choć nie wydaje się, patrząc z „perspektywy krakowskiej”, aż tak „zabytkowa” (w potocznym rozumieniu tego słowa), to czy praca właśnie w takim otoczeniu i wnętrzu, w kamienicy mającej już swoją historię, ma dla Ciebie znaczenie? Czy przestrzeń, w której pracujesz, ma wpływ na Twoje działania artystyczne?
M.Z.: Rzadko zdarza mi się myśleć o tym w ten sposób. Wielokrotnie zmieniałem pracownie i to najczęściej niezależne ode mnie okoliczności determinowały miejsce, w którym mogłem pracować. Ale oczywiście konkretne przestrzenie mają mniejszy lub większy wpływ na sposób pracy. Z perspektywy czasu mogę ocenić, że były miejsca, które całkowicie nie sprzyjały malowaniu i nie było to wcale wynikiem gorszego oświetlenia czy skali przestrzeni. W niektórych z kolei czuję się lepiej i swobodniej.
A.J.M.: Czy niewielkie rozmiary Twojej pracowni stanowią wadę czy zaletę?
M.Z.: Oczywiście trudno zaprzeczyć, że duża przestrzeń ułatwia pracę malarską. Łatwiej przygotowuje się podobrazia, gdy ma się pomieszczenie o sporych gabarytach, łatwiej maluje się, gdy można sobie pozwolić na odejście, spojrzenie na obraz z różnych dystansów i kątów. Przywykłem do pracowni niewielkich i nauczyłem się po nich nawigować. Bardzo szybko tworzę wokół siebie bałagan, a mniejsza przestrzeń ułatwia utrzymanie porządku. Ostatecznie w małej przestrzeni wszystko jest pod ręką. Są jednak momenty, gdy stosy starych prac utrudniają poruszanie się, a do niektórych archiwalnych prac trudno się dostać.
A.J.M.: Pracownia znajduje się obok Twojego mieszkania, trudno więc nie zapytać: czy sprawia Ci trudność oddzielenie tych dwóch sfer: życiowej i zawodowej? Warto podkreślić, że jesteś młodym ojcem i równocześnie „pełnoetatowym” pracownikiem Wydziału Malarstwa krakowskiej ASP.
M.Z.: To ważna dla mnie kwestia. Muszę powiedzieć, że bezpośrednie sąsiedztwo z mieszkaniem jest dla mnie warunkiem kontynuowania pracy twórczej. Dwójka dzieci, praca na Akademii, często również w weekendy oraz współprowadzenie galerii sprawiają, że na malarstwo zostaje niewiele przestrzeni. Czasem jest to godzina lub dwie późnym wieczorem lub nocą, gdy nie muszę przygotowywać się do zajęć albo nadrabiać zaległości w pracy. Zdarza się więc, że wpadam do pracowni na chwilę i muszę ten czas maksymalnie wykorzystać. To narzuciło inny sposób pracy, nauczyło mnie szybkiego malowania i planowania działań z wyprzedzeniem. W okresach pandemicznych izolacji pracownia zamieniała się także w przestrzeń prowadzenia zajęć zdalnych, gdzie mogłem w spokoju łączyć się ze studentkami i studentami na spotkaniach i korektach.
Praca dydaktyczna na uczelni, wbrew utartym stereotypom, jest niezmiernie absorbująca, wymaga zaangażowania intelektualnego, emocjonalnego, ale i czasowego. Bywają więc okresy, kiedy nie pracuję twórczo – zwykle jest to początek i koniec roku akademickiego, momenty przeglądów, wystaw końcowych, egzaminów wstępnych. Praca malarska wymaga skupienia. O ile niektóre rzeczy, bardziej techniczne, można wykonać „z doskoku”, początkom pracy nad obrazem musi towarzyszyć przestrzeń i oddech. Takie warunki działania wymagają przenoszenia „pracowni” poza jej fizyczne ograniczenia – staram się wykonywać pracę koncepcyjną w czasie przemieszczania się po mieście, lektury książek czy artykułów, tak by czas w faktycznej pracowni ograniczyć do działania malarskiego.
A.J.M.: Dzień w pracowni rozpoczynasz od…
M.Z.: To zależy od tego, ile mam w danym momencie czasu na pracę. Zdarza się, że wbiegam do pracowni z konkretnym zamiarem i staram się go jak najszybciej zrealizować. Bywają jednak te lepsze momenty, gdy mogę zatrzymać się i przyjrzeć bieżącej pracy, wyciągnąć z niej wnioski na przyszłość, zdiagnozować, co się dzieje. Tryb dorywczy nie sprzyja jednak tworzeniu rytuałów.
A.J.M.: Bardzo lubię przyglądać się ścianom w pracowniach artystów. To, co na nich wieszają, wydaje mi się istotne. Tutaj dostrzegam Twoje prace, ale też rzeźby i inne przedmioty. Czym lubisz się otaczać w miejscu pracy?
M.Z.: Aktualnie dominują moje własne prace – wieszam je na ścianach głównie z powodów praktycznych – nie zajmują wtedy miejsca przy ścianie, zostawiając tym samym powierzchnię do pracy. Tworzy się jednak dzięki temu rodzaj prywatnej galerii, która uzmysławia mi czasem nieoczywiste powiązania pomiędzy pracami aktualnymi i dawniejszymi. Czasem pojawiają się ciekawe zestawienia, czasem obecność niektórych prac sprawia, że przypominają mi się motywy, do których mogę wrócić po jakimś czasie w bieżącej twórczości. Co ciekawe, w mieszkaniu w zasadzie nie wieszam swoich prac. Ściany są pełne obrazów, ale to przede wszystkim prace przyjaciół – przypominają mi o osobach i sytuacjach. W pracowni mam za to kilka obrazów moich dzieci, bo zdarza się, że pracujemy razem w tej przestrzeni. Jest też trochę książek, po które zdarza mi się sięgać w czasie pracy zarówno malarskiej, jak i dydaktycznej.
A.J.M.: Co stanowi dla Ciebie najważniejszą inspirację twórczą? Motywuje Cię do działania, pójścia do pracowni… i rozpoczęcia pracy?
M.Z.: To kwestia zbyt zmienna, by móc wskazać pojedynczy bodziec. Może to być splot intrygujących kontekstów, który domaga się odnalezienia adekwatnej wizualizacji, czasem powidok konkretnych obrazów, czasem motyw długo dojrzewający w wyobraźni, przechowywany w pamięci, ewoluujący. Takie obrazy mogą się pojawić w czasie czytania tekstu, oglądania filmu czy wystawy, spaceru po lesie czy górach, rozmowy. Czasem dobrze jest znaleźć jak najszybsze ujście dla takiej wizualizacji, czasem jednak warto poczekać i pozwolić pomysłowi nieco okrzepnąć.
A.J.M.: W internecie znalazłam na Twój temat taką wypowiedź: „w swojej twórczości nawiązuje dialog z teorią sztuki, visual studies i antropologią”. Zgadzasz się z taką charakterystyką swojej twórczości?
M.Z.: To wypowiedź bardziej adekwatna wobec moich starszych działań, choć ciągle istotne dla mnie jest podejmowanie motywów wchodzących w dialog z różnorodnymi kontekstami. Bywają to fragmenty historii, teorii politycznej, rzeczywistości społecznej czy antropologii. Moja twórczość od zawsze wykorzystuje takie „pozaartystyczne” tło – nie jest bytem niezależnym, skupionym na sobie. Zazwyczaj używam już istniejących konwencji obrazowych, nie staram się wymyślać niczego od podstaw. Moja rola ogranicza się często do przemontowywania gotowych elementów ikonofery, co czasem jest całkowicie widoczne, czasem stanowi ukryty kościec tworzonych przeze mnie kompozycji.
A.J.M.: Jaki wpływ na Twoje działania artystyczne ma fakt, że jesteś nie tylko „dyplomowanym” malarzem, ale także historykiem sztuki?
M.Z.: W Instytucie Historii Sztuki często słyszałem, że lepiej skupić się na pracy naukowej i nie rozpraszać się działaniami twórczymi, na Akademii z kolei fakt studiowania historii sztuki wydawał się podejrzany – wiele osób sugerowało, że za dużo czytania i teoretyzowania może mi tylko zaszkodzić. Przez długi czas funkcjonowałem w stanie rozdwojenia i długo zajęło mi wypracowanie przydatnej do pracy równowagi. Faktem jest, że działania teoretyczne stanowiły podłoże większości moich działań artystycznych, a po studiach doprowadziły do zainteresowania praktykami skupionymi wokół artistic research. Działałem konkretnymi projektami i seriami, które budowały się wokół interesujących mnie wówczas zagadnień teoretycznych i badawczych. Warsztat historyka sztuki, zupełnie odmienny od doświadczeń zbieranych w Akademii, bywał czasem obciążeniem, odbierał swobodę i spontaniczność niektórym działaniom, jednak ostatecznie dostarczał mi warstwy, której nie zdobyłbym inną drogą. Działanie pomiędzy zawsze problematyzuje tożsamość i samoidentyfikację.
A.J.M.: Jak wygląda Twoja metoda pracy?
M.Z.: Przynajmniej od połowy studiów moje działania artystyczne były wypadkową prowadzonych równolegle procesów gromadzenia wiedzy i kontekstów oraz refleksji nad praktyką tworzenia obrazów. Obecnie o wiele mniej rygorystycznie traktuję „badawczą” stronę moich projektów, pozwalam sobie na bardziej swobodne, sensualne i intuicyjne rozwijanie kolejnych wątków, jednak ciągle warstwa kontekstualna pozostaje niezwykle istotna. To oznacza, że podejmowane wątki muszą mieć źródło w nurtującym mnie zjawisku – politycznym czy społecznym. Mam zwykle potrzebę jak najgłębszego poznawania badanych tematów, więc w naturalny sposób analizowane wątki rodzą kolejne, a te następne. Nie jest jednak tak, że moje prace przyjmują jedynie trzecioosobową perspektywę. Zauważam, że z każdym rokiem przemycam do moich prac coraz więcej osobistych wątków, co zdecydowanie jest odbiciem zmian, które zachodzą w moim życiu i moim sposobie doświadczania świata.
Analizowanie materiałów – książek, filmów, archiwaliów – stanowi mój szkicownik. Zwykle nie korzystam z żadnych plastycznych przygotowań do realizacji. Najczęściej nie szkicuję, staram się, by na etapie wykonania obraz mógł mnie zaskoczyć i zasugerować nieoczekiwane rozwiązania. Malując, korzystam jednak ze źródeł, z szeroko rozumianej ikonosfery, prac z historii sztuki, fotografii, kadrów filmowych, ale coraz częściej pracuję z wyobraźni.
A.J.M.: Pytanie z natury „banalnych”, ale równocześnie ważnych: co pociąga Cię w medium malarskim najbardziej?
M.Z.: To w żadnym razie nie jest pytanie banalne. Choć moim podstawowym językiem jest malarstwo, pracuję także w innych mediach – fotografii, obiekcie, czasem formach filmowych. Staram się dobierać medium zgodne z poruszanym tematem – to także moja metoda pracy ze studentami: mimo że działam w pracowni malarstwa, staram się dbać, by studentki i studenci mieli poczucie swobody wyboru medium – tak by nie ograniczało ono tego, co chcą aktualnie powiedzieć. Dyplomy w naszej pracowni mogą być zestawem prac malarskich, ale i zdjęć, filmów, działań performatywnych. Medium traktuję jako narzędzie i mimo że lubię zadawać pytania o jego tożsamość czy historyczność, nie staram się go fetyszyzować. Są rzeczy, których nie wyobrażam sobie w ogóle w języku malarskim, są jednak pewne działania, które mogą udać się tylko w nim. Z jednej strony malarstwo opiera się najczęściej na działaniu samotniczym, wykluczającym pracę kolektywną, z drugiej jest szczególnie zmysłowym i intymnym procesem, w dodatku niesie za sobą bardzo złożony system wykuwanych przez tysiąclecia znaczeń.
A.J.M.: W dorobku masz także książki Mensur i Bieg linii. Czy mógłbyś opowiedzieć coś więcej o swoich projektach wydawniczych?
M.Z.: Wiele lat temu zrozumiałem, że charakter mojej pracy na styku praktyki i teorii wymaga specyficznej ramy ekspozycyjnej czy prezentacyjnej. Książka artystyczna dobrze się w tym kontekście sprawdza – stanowi montaż obrazu i tekstu, w dodatku można w jego obrębie dowolnie ustalać proporcje pomiędzy obydwoma komponentami. Łączy więc formę wizualną z dyskursywną, a to dla mnie bardzo istotny sposób rozumienia praktyki twórczej. Książki, które udało mi się stworzyć lub współtworzyć (Bieg linii powstał we współpracy z historykiem sztuki i kuratorem Pawłem Brożyńskim), były efektem prac badawczo-artystycznych wokół problemu uwikłania wizualności w mechanizmy przemocy. Temat ten splótł się z refleksjami nad estetyką, historią, antropologią, polityką czy biopolityką.
A.J.M.: Działasz także aktywnie jako kurator i galerzysta, prowadząc wraz z Michałem Sroką i Filipem Rybkowskim galerię Piana. Jak ważna jest dla Ciebie działalność na tych polach?
M.Z.: W ciągu ostatnich dwóch lat działalność związana z prowadzoną przez nas galerią wysunęła się dla mnie na plan pierwszy. Piana jest ciągle młoda, a program bardzo intensywny – co cztery, pięć tygodni zmieniamy ekspozycję. Obecnie galeria ma dwie lokalizacje w Krakowie, a nasze działania wychodzą także poza miasto – tak było chociażby w przypadku współpracy z kolektywem Skurc z Budapesztu. To wszystko wymaga czasu i zaangażowania.
Galeria dostarcza jednak niezwykłej satysfakcji – pracujemy zarówno z młodymi, debiutującymi artystkami czy artystami, jak i z osobami o mocnej pozycji w świecie sztuki.
Nie traktuję jednak tej aktywności jako praktyki sensu stricto kuratorskiej. W Pianie staramy się stworzyć przestrzeń dla artystów, w której współpracujemy i wspólnie zastanawiamy się nad wizualizacją ich projektów. Dajemy im przestrzeń oraz nasze doświadczenie pracy z nią. To sprawia, że ostatecznie wystawy w galerii są takimi pracami kolektywnymi, efektami procesów o bardzo różnej dynamice. Prowadzenie galerii, podobnie jak praca na uczelni, to także okazja do ciągłej obserwacji innych modeli pracy – strategii działania, myślenia o sztuce czy o jej wystawianiu. Wiele można się nauczyć, ale i poznać mnóstwo nowych osób.
A.J.M.: Nad czym obecnie pracujesz? Czy możesz zdradzić swoje najbliższe plany wystawiennicze?
M.Z.: Obecnie kontynuuję rozwijany od paru ostatnich lat motyw relacji między naturą a mechanizmami przemocy, w którym korzystam z konwencji obrazowania pejzażowego z historii sztuki, by opowiadać zarówno o naszej przeszłości, jak i potencjalnej przyszłości. Na jesień szykuję dwa pokazy indywidualne – w Norymberdze i Poznaniu. Do tego czasu czeka mnie sporo pracy nad obrazami i niewielkimi obiektami malarskimi.
A.J.M.: Dziękuję za rozmowę.