pracownia Tomka Barana

Małopolski Instytut Kultury w Krakowie z Tomkiem Baranem rozmawia Agnieszka Jankowska-Marzec A.J.M.: Zacznę od banalnego pytania: uprawiasz malarstwo, (...)

z Tomkiem Baranem rozmawia Agnieszka Jankowska-Marzec

A.J.M.: Zacznę od banalnego pytania: uprawiasz malarstwo, które jednak nie ma wiele wspólnego z klasyczną, czy może raczej potoczną definicją tego medium.

T.B.: Wręcz przeciwnie – posługuję się płaszczyzną, plamą czy linią, używając do tego farb na podobraziu, czy nie jest to najbardziej potoczne pojęcie malarstwa? W tym momencie może w moim studio jest mało klasycznych podobrazi, jak płótno na krosnach, a wynika to z potrzeby poszerzenia pola obrazowego o XX-wieczny ready made. Ale nie jest tak, że płótno porzuciłem, jest to moment przerwy. Dla mnie, jeśli jest podobrazie i farba – to mówimy o malarstwie. Można przecież malować na blasze, desce, płytach poliwęglanowych czy bitumicznych. Używać farb przemysłowych, tak jak mam to w zwyczaju…

A.J.M.: A co ograniczającego jest w płótnie czy zwykłych farbach? Co skłoniło Cię właśnie do takich eksperymentów materiałowych?

T.B.: W każdym rodzaju farb, od olejnych przez temperę, akryl czy tak zwane farby przemysłowe jest zawarta technologia i mechanika farby. Tego, co możesz uzyskać jednymi, nie jesteś wstanie dokonać drugimi.
W wyniku moich fascynacji obecnie porzuciłem te olejne czy temperowe, co nie oznacza, że jeszcze do nich nie wrócę.

A.J.M.: Kolejne moje pytanie, z gatunku „dyżurnych” pytań zadawanych artystom, to pytanie o inspiracje…

T.B.: W swojej praktyce twórczej jestem najmocniej zainteresowany tą cienką granicą pomiędzy obrazem jako obiektem a obrazem jako historią. Tylko ta historia nie kończy się na prostokącie płótna, ale wychodzi poza jego granice, wciąga widza do wewnątrz, który cały czas jest obecny na zewnątrz, postrzega siebie w dwóch przestrzeniach równocześnie. Jeżeli obraz staje się obiektem i jesteśmy z nim w tej samej przestrzeni, to czy nagle jesteśmy w obrazie?

Dobrym porównaniem może być gatunek muzyki ambient, której początków doszukuje się u francuskiego kompozytora Erica Satie czy w muzyce konkretnej, rozumianej potocznie jako muzyka tła. Najprościej: generowana przez nas rzeczywistość to moja największa inspiracja. Wystarczy mi wyjść na ulicę i uważnie rozejrzeć się wokół siebie. Pamiętam taki moment, kiedy byłem studentem, jechałem autobusem i nagle ujrzałem ciężarówkę z plandeką, której materiał nie był dobrze naciągnięty i trzepotał na wietrze. Pomyślałem wtedy, że jest trochę jak krosno malarskie, które chce wyjść na zewnątrz, takie żebra obrazu. Był to bardzo zapładniający i znaczący dla mnie ówcześnie moment. Czy kiedy indziej – usiadłem na papierosa przy stole, który był w czarnym kolorze, a na nim stała czarna filiżanka z białym środkiem –  i ja zamiast niej zobaczyłem białą elipsę. Trójwymiarową przestrzeń spostrzegłem od razu jako dwuwymiarowy obraz. Instynktowne otwarcie na nietypowe skojarzenia wynikające z obserwacji codziennych, banalnych czynności bywa pomocne. W tych dwóch sytuacjach był zalążek tego, co praktykuje do dziś, czyli zainfekowanie się obiektami wytworzonymi przez człowieka fabrycznie, maszynowo.

A.J.M.: Siedzimy w pracowni, która jest po prostu pokojem wynajmowanym w mieszkaniu Twojej koleżanki Marty Antoniak (mieszkanie nie jest własnością Marty, wspólnie je wynajmują od właściciela). Marta, w przeciwieństwie do Ciebie, równocześnie mieszka tu i pracuje. Jak ważne jest dla Ciebie oddzielenie miejsca pracy i życia?

T.B.: Fajnie jest wychodzić z domu, malarstwo to jest moja jedyna praca, jaką wykonuję. Pamiętam czasy na studiach czy po, gdzie mieszkałem i pracowałem w jednym pomieszczeniu, i myśl o oddzielnej pracowni była marzeniem. Teraz marzeniem jest większa pracownia. Jak widzisz w jednym pomieszczeniu wykonuję prace stolarskie, lakiernicze, gdzie schną obrazy, i będę zabierać się za malowanie kolejnych, a do każdego z tych działań przydałoby się oddzielne pomieszczenie, by w trakcie nie uszkodzić wcześniej namalowanego obrazu.

Oddzielenie pracowni od strefy życia domowego dało mi komfort nieprzejmowania się rozlaną farbą czy pyłem po sprejach albo wycinanym drewnie. Ale nie jest to jeszcze w pełni komfortowa przestrzeń do pracy. Zważywszy na sytuację, że Marta mieszka w tym mieszkaniu, a ja używam czasami farb bardzo wysokiego kalibru zapachowego.

A.J.M.: Masz jakieś specjalne rytuały pracowniane, których pilnie przestrzegasz?

T.B.: Tak, zawsze przy wejściu przebieram się w ciuchy robocze, aby nie ubrudzić sobie ubrań, w których chodzę na co dzień. Zaparzam kawę, siadam w fotelu i zapalam papierosa.

Rytuałem jest również codzienne bądź prawie codzienne przychodzenie do pracowni, malowanie, szkicowanie, komponowanie, struganie, ustawianie, sprzątanie czy nawet krzątanie się. Agata Biskup ładnie to nazwała: „otulina”.

A.J.M.:A nie wyjazd w podróż w poszukiwaniu natchnienia?

T.B.: Nie lubię turystyki, ale cenię wyjazdy na rezydencje. Byłem już na kilku i są to dobre odskocznie od rutyny i rytuałów, które mogą mnie czasem za bardzo pochłonąć. Pierwsze dni to czas aklimatyzacji i przyzwyczajania się do nowego miejsca, ale potem to już realizacja planu, z jakim tam przyjechałem, i codzienna praca.

A.J.M.:Czyli pracować możesz wszędzie, niekoniecznie w Krakowie?

T.B.: Zdecydowanie tak, pracownię mogę „oswoić” i przystosować do swoich potrzeb nawet na krótki okres. Kiedyś byłem na dwutygodniowym sympozjum w Litomyślu w Czechach, w Galerii Mirosława Kubika. Jechałem tam trochę w „ciemno”, bez przygotowanego planu, nie znając ani jego programu, ani ludzi, z którymi być może będę tam w jakiejś formie współpracował. Ten pobyt, choć krótki, okazał się bardzo inspirujący, bo musiałem otworzyć się na nowe materiały, spróbować zrobić coś z niczego, improwizować. Dlatego tak bardzo cenię te wyjazdy, to mój sposób na oderwanie się od pracownianej rutyny.

A.J.M.: Wracając do pracowni krakowskiej, którą w pewien sposób współdzielisz z Martą Antoniak. Od razu nasuwa mi się pytanie o możliwość twórczej, bezkonfliktowej egzystencji osobistych, często odmiennych praktyk artystycznych. Jak Wam się to udaje?

T.B.: Mieszkanie, w którym się znajdujemy, wynająłem kilka lat temu wraz z Ewą Juszkiewicz na pracownię. Teraz od ponad dwóch lat współdzielę je z Martą, która również tu mieszka. Znamy się od czasów studiów i dobrze rozumiemy, przyjaźnimy się. Konflikty się zdarzają, ale nigdy nie były to sytuacje nie do przepracowania. Z mojej strony mogę powiedzieć, że więcej jest korzyści niż wad. Zawsze można liczyć na pomoc techniczną, dyskusję, słowo wsparcia czy krytyki, co jest bardzo stymulujące. Każde z nas ma swoją autonomiczną przestrzeń do pracy i w razie potrzeby można się odizolować i skupić na obrazach.

A.J.M.: Porozmawiajmy może teraz trochę o Twoim malarstwie. Jak nie trudno zaobserwować,   pokój-pracownia odzwierciedla trochę stylistykę Twoich prac. W przeciwieństwie do ciepłej, przytulnej i kolorowej pracowni Marty, chyba celowo go nie dogrzewasz😊, a na ścianach wiszą obrazy o przewadze geometrycznych motywów, utrzymane w chłodnej gamie barwnej. Marty twórczość zanurzona jest mocno w ikonosferze lat 90., Twoja wydaje się mieć charakter bardziej uniwersalny. Zapytam jednak mimo to o wątki autobiograficzne w Twojej twórczości.

T.B.: Wychowałem się w Stalowej Woli, w mieście o założeniach modernistycznych, które uzyskało prawa miejskie tuż przed wojną, stanowiąc część tzw. Centralnego Okręgu Przemysłowego. Powstała w nim Huta Stali, w której do dziś produkuje się sprzęt wojskowy i budowlany. W dużej mierze miasto rozwijało się dynamicznie w czasach PRL-u. Moje przyjście na świat jest umiejscowione w końcówce tej epoki, czasach komunizmu. Mama była nauczycielką języka polskiego w szkole podstawowej, a tata pracował we wspomnianej hucie, sprzedając maszyny budowlane na wschód do Rosji czy ościennych krajów byłego bloku wschodniego. Geometria architektury i przemysł są bardzo mocno odbite w mojej twórczości, a wynikać to może z naturalnej potrzeby czerpania z tego, co znam najlepiej i w czym czuję się swobodnie.

A.J.M.:Chciałabym na zakończenie zapytać o Twoje plany na przyszłość…

T.B.: Obecnie mam dużo czasu dla siebie, nie goni mnie zbyt wiele terminów. Na horyzoncie jest indywidualny pokaz na targach Arco w Madrycie we współpracy z galerią Żak/Branicka. A przed tym jeszcze wakacje w Grecji.

A.J.M.: Dziękuję za rozmowę.

Skip to content