pracownia Tomka Kręcickiego
Anna Stankiewicz Małopolski Instytut Kultury w Krakowie z Tomkiem Kręcickim rozmawia Martyna Nowicka M.N.: Pierwszy raz spotykamy się (...)z Tomkiem Kręcickim rozmawia Martyna Nowicka
M.N.: Pierwszy raz spotykamy się poza siedzibą Galerii Potencja przy Rakowickiej, w Twojej nowej pracowni. Od jak dawna tu pracujesz i skąd pomysł, żeby – przynajmniej pracownię – odłączyć od reszty grupy?
T.K.: Jestem tutaj od kwietnia, moja wyprowadzka to właściwie kwestia przypadku. Zaczęło się od tego, że Karolina Jabłońska szukała pracowni i chciała się wyprowadzić z Rakowickiej. A ponieważ lubię oglądać lokale z myślą o pracowni czy galerii, to jej towarzyszyłem. Przyszliśmy tu i niezbyt się to zgadzało z jej wizją – bo jednak jesteśmy na drugim piętrze, w oficynie, nie ma tutaj windy, więc trzeba się nanosić. Są inne niedogodności, na przykład nie ma ogrzewania (jak się wprowadziłem w kwietniu, to musiałem się ratować grzejnikiem elektrycznym), światło jest takie sobie, bo to nie front kamienicy. Karolina myślała raczej o czymś jaśniejszym, nieco niżej, najlepiej nie w mieszkaniu, no i nikt nie marzy o tym, żeby pracować bez ogrzewania. Ona się nie zdecydowała, ale ja stwierdziłem, że spróbuję.
M.N.: A dlaczego praca w mieszkaniu to kiepski pomysł? Wydawałoby się, że malarz czy malarka to raczej niekłopotliwi sąsiedzi?
T.K.: My raczej nikomu nie przeszkadzamy, ale problemem dla sąsiadów bywa zapach farb i terpentyny. Na Rakowickiej zdarzały się upomnienia od lokatorów kamienicy, wszyscy byli uprzejmi i przyjaźni, ale to oczywiste, że ludzi denerwuje stale unoszący się na klatce zapach terpentyny. Doskonale ich rozumiem, nie ma z czym dyskutować: kamienica to miejsce do mieszkania. Dobrze, że trafiliśmy tam na wyrozumiałych sąsiadów. Ale niemożność wylania odpowiedniej ilości terpentyny, to też jest jakieś ograniczenie, nie dramat, ale niewygoda, a tu chciałoby się polepszać warunki pracy, nie musieć się ograniczać. Pracownia w mieszkaniu może wiązać się z takimi problemami. Niemniej jednak – trzeba patrzeć realistycznie, brać pod uwagę ceny wynajmu. Efekt jest taki, że prawie żaden artysta czy artystka nie ma pracowni idealnej, chyba że ją sobie zbuduje. Ale i tak jestem bardzo zadowolony, nigdy nie miałem takiej dużej pracowni, wreszcie mam na wszystko miejsce.
M.N.: A jak Twoja wyprowadzka wpłynęła na Potencję?
T.K.: Wszyscy się zmieniamy, ewoluujemy, zmienia się sytuacja. Z Karoliną mieszkamy razem, spędzamy razem cały czas poza pracą, Cyryl został ojcem, a moje miejsce na Rakowickiej zajęła Martyna Kielesińska,na pewno łatwiej im w ten sposób pracować i dzielić sięopieką nad dzieckiem. Chcemy działać nadal jako Potencja, nadal się przyjaźnimy, we wrześniu zrobiliśmy razem kolejny film, tym razem na gdański festiwal Narracje, na zaproszenie kuratorów – Kariny Kottovej i Piotra Sikory. Stąd zresztą wcale nie jest daleko na Rakowicką. Ostatnio ciągle się coś dzieje, wystawy indywidualne i nasze zbiorowe i chociaż tęsknimy za wernisażami, chcielibyśmy coś przygotować, to od roku nie zrobiliśmy wystawy w Potencji. No i cały czas jesteśmy wydawcami magazynu „Łałok”, może niedługo zbierzemy się do pracy nad piątym numerem. To jest zresztą zaskoczenie – jak zaczynaliśmy, to trzy numery wydawały się osiągnięciem, a pięć? Zupełnie nieosiągalne.
M.N.: Nadal macie energię, żeby pracować osobno i jeszcze coś robić razem? Potencja zaczęła się z irytacji, że nie odpisują Wam galerie, to już nie problem.
T.K.: Na pewno wszyscy chcemy, myślę, że mamy energię, żeby coś zrobić, poza tym byłoby głupio teraz zniknąć. Nie jest tak, że skoro udało nam się nawiązać kontakt z galeriami w Warszawie, to my już mamy w dupie, co się dzieje w Krakowie. Organizowanie wystaw w Potencji to jest jakieś obciążenie, ale też dużo satysfakcji, rozrywki. Poznawaliśmy dzięki temu ludzi, coś się działo, to daje zadowolenie. Może jesteśmy już zmęczeni przestrzenią na Rakowickiej, ona nas już tak nie ekscytuje? Rozwiązaniem mógłby się okazać nowy lokal, który by nas zmotywował do ruszenia ponownie z wystawami.
Chcemy iść do przodu, ale już nie musi być po studencku, że wynajmujemy pracownię i dzielimy się w trzy osoby. Wyprowadzając się, podniosłem sobie poprzeczkę – muszę zapłacić więcej za pracownię, więc nie mogę sobie odpuszczać malowania. I to mnie motywuje do działania, czyli też rozwija.
M.N.: To jak wygląda ta duża pracownia? Co się tu mieści, czego nie miałeś wcześniej?
T.K.: Może się po prostu przejdziemy? Zaraz przy wejściu mam pomieszczenia gospodarcze, czyli łazienkę i toaletę.
M.N.: Widzę, że w wannie leży bohater filmu Potencji Złe rekiny.
T.K.: Tymczasowo, to jest ostatnie miejsce, którego jeszcze nie posprzątałem, więc na razie rekin stacjonuje w wannie. Wystrój jest jeszcze po wcześniejszych właścicielach, bo czy tu zostanę na dobre, okaże się po pierwszej zimie.
M.N.: W korytarzu kolekcja płyt DVD.
T.K.: Ten zbiór to w większości kino klasy B, kupowane czasem ze względu na okładki albo dziwaczne tytuły. Trzymam w pracowni, bo w mieszkaniu nam się już nie mieszczą. A poza tym od zawsze planuję zapraszać ludzi i organizować takie wieczory z oglądaniem złych filmów, w Potencji czasem nam się to zdarzało.
Obok mam makietę, taki mały whitecube, planuję sobie tutaj wystawy. Tu są obrazki w odpowiedniej skali, tak sprawdzam, czy coś, co naszkicowałem, ma sens namalowane w większym czy mniejszym formacie, jak potem będzie wyglądało z innymi obrazami. Na zdjęciach takie modele wyglądają dosyć realistycznie – jak sobie to przygotuję, mam poczucie, że mogę komuś zaproponować wystawę.
M.N.: Czemu wewnątrz tej galerii jest ekran z naklejonymi ptakami?
T.K.: Wymyśliłem to ze dwa lata temu, chciałbym na wystawie wstawić takie do galerii, a wokół nich powiesić samochodowe obrazy. Ekrany by stanowiły barierę, widz wchodzi, może nawet wszystko ogląda zza tych ekranów? Na końcu myślałem o czymś, co by imitowało światła samochodów, w sumie taka scenografia, która wygląda jak ulica. Liczę, że jeszcze uda się to zrobić, chociaż okazało się to drogie. Nie wiem, czy to ma sens, nie tylko finansowo, ale też po prostu produkować, kupować tyle plastiku – takie marnotrawstwo.
M.N.: Mam wrażenie, że kiedy widzieliśmy się ostatnio, mnie opowiadałeś o wystawach, a bardziej o samych obrazach.
T.K.: Na pewno ostatnio zacząłem więcej myśleć o tym, jak i w jakim kontekście pokazywać obrazy, co się zmienia w zależnościod aranżacji przestrzeni. Co można zmieniać, jak to działa na całość –super ćwiczenie,zaczynam częściej myśleć, jak zestawiać ze sobą obrazy, jak budować narracje między nimi. Dlatego też zrobiłem sobie te makiety: żeby się pobawić scenografiami.
[Tomek podnosi duży obraz oparty o ścianę]. Ten obraz powstał w nawiązaniu do ekranów wewnątrz makiety. Będzie na nim jeszcze ekran z ptakami, to będzie taki obraz o strachu, pozornym oddzieleniu, o odstraszaniu. Namaluję ptaki na ekranie, a w oknie domu plastikowego kruka, którego się stawia na balkonach, będzie też bariera, ale przezroczysta. Chciałbym, żeby to było straszne, niepokojące, myślę trochę o aktualnym klimacie, o niepokojach, o lękach, trochę wymyślonych, trochę prawdziwych. Pytanie tylko, które z nich są wymyślone, a które prawdziwe?
M.N.: Kolejne pomieszczenie.
T.K.: Trochę kuchnia, ale przede wszystkim magazyn. Zbudowałem sobie specjalną półkę na obrazy, więc pierwszy raz mogę je sobie powyciągać, szybko komuś pokazać, wygodnie zapakować. Teraz jest luz, bo trochę pokazuję w Norymberdze na wystawie, trochę w Warszawie. To jest bardzo komfortowe, pierwszy raz w życiu tak pracuję. Może jeszcze na rezydencjach w Pradze czy w Lipsku, ale jednak inaczej się pracuje poza stałym miejscem zamieszkania, bez tego balastu.
A tu nowy obraz, namalowałem sobie na trzydziestkę.
M.N.: Wszystkiego najlepszego! Optymistyczny, nie ma co.
T.K.: Właśnie, że tak! Ja nie zwracam szczególnej uwagi na takie okrągłe rocznice, ani mnie to grzeje, ani ziębi. Ale obraz jest taki do przodu, znak złamany, bo ktoś przekroczył prędkość, nie oglądam się za siebie. Pomyślałem, że powinien być wieloznaczny, ale i wpadać w oko, Kuba Banasiak poprosił mnie o coś na okładkę „Szumu”, który świętuje z kolei trzydziesty numer.
M.N.: A te kartony kojarzę, to Twoje wczesne obrazy, prawda?
T.K.: Tak, jeszcze ze studiów. Zupełnie inne formaty, zdecydowanie mniejsze. Wczoraj pokazywałem Konradowi Ciszkowskiemu, który akurat mnie odwiedził. A tu na przykład jest obraz Papierosy wypalone przez Monikę Misztal podczas pracy nad dyplomem, wyzbierane, cała podłoga tak wyglądała, pomyślałem, że wyzbieram. Cieszę się, że to mam.
M.N.: Czy weszliśmy do pracowni właściwej?
T.K.: Tak, tu maluję, siedzę, muzyki słucham, tu mam grzejnik i biurko. A w kolejnym pomieszczeniu mam taki bardziej warsztat, przygotowuję sobie płótna, naciągam na deski, gruntuję, kleję.
M.N.: Widzę, że masz na biurku kolejne makiety?
T.K.: To makiety kamienic w Gdańsku Wrzeszczu, przy ulicy Wajdeloty. Mały sklepik Emalia, taki różowy, bardzo charakterystyczny, na dwóch piętrach i w piwnicy można tam znaleźć wszystko: ceramikę i szkło, zwoje kabli, książki i obrazki, różne drobne przedmioty, rupiecie, złom, niepotrzebne rzeczy. Wykorzystamy ją do najnowszego filmu Potencji, którego akcja toczy się za 80 lat, kiedy zgodnie z prognozami naukowców Gdańsk Wrzeszcz zostanie zalany. Wykorzystujemy formułę mockumentu, wypowiedzi aktorów, naszych przyjaciół i znajomych, przeplatamy z wywiadami z faktycznymi mieszkańcami. Karolina Jabłońska jest dziennikarką, ja kamerzystą, mamy grupę studentów (m.in. Cyryl Polaczek, Emilia Kina, Mikołaj Szpaczyński) i profesora-guru, zaślepionego wiarą w prasłowiańskie bóstwa, w tej roli Konrad Ciszkowski… W każdym razie katastrofa nadchodzi, ale nie będę zdradzał zakończenia. Mogę tylko powiedzieć, że wykorzystaliśmy do filmu dwa żywe konie, mamy spadający helikopter, pioruny – ogólnie jest to produkcja wysokobudżetowa. Dużo efektów specjalnych, jest Neptun z Długiego Targu, nawiązanie do Planety Małp…
M.N.: A makiety?
T.K.: Są potrzebne do sceny zalania kamienic! Będę je zalewał w wannie, powinienem to zrobić niedługo, bo Cyryl już zaczął montować. Niektóre makiety przedstawiają faktyczne kamienice, dużo pracy w nie włożyłem, a to tylko pod kilkusekundowe przebitki. Czy było warto? Zawsze chciałem to zrobić.
M.N.: Czyli warto. W ostatnim czasie pochłaniał Cię bardziej film?
T.K.: Nie, cały czas maluję, obrazy z palcami, które widzisz w drugim pomieszczeniu, powstały w zeszły weekend, błyskawicznie. Sam byłem zaskoczony, chociaż wiem, że potrafię malować szybko i wydajnie… Od niedawna mamy z Karoliną psa, Jolę, zostałem z nią sam na weekend i pomyślałem, że muszę jak najlepiej wykorzystać ten czas. Więc sobie nie pobłażałem, dyscyplina, co niby oczywiste, ale jak się samemu zarządza czasem, to łatwo sobie odpuścić. Przyłożyłem się, siedziałem 10 godzin z przerwą na spacer z pieskiem i powstały trzy duże obrazy.
M.N.: Warsztat wygląda jak prawdziwy salon piękności.
T.K.: Specjalizacja? Studium paznokci. Te obrazy malowałem z myślą o wspólnej wystawie Potencji w Zielonej Górze; to obrazy grupowe, o przyjaźni i rywalizacji, współpracy. To pomysł z kwietniowego lockdownu, albo nawet wcześniejszy, chociaż teraz ten obraz nabiera innego znaczenia. W każdym razie chciałem namalować ogromne palce, większe od człowieka.
M.N.: Ostatnim razem, kiedy się widzieliśmy, pracowałeś nad cyklem tabletkowym. Teraz malujesz bardziej różnorodne tematy, więc chciałabym zapytać, jak przebiega proces decyzyjny: co namalować, czym się zająć?
T.K.: Zawsze jest coś do dokończenia! Tematy dobieram dość łapczywie, co widać na moich kartkach – robię takie listy, przypomnienia z zadaniami, tych kartek jest kilka, zmieniają się w różnych miesiącach. Tu na przykład zapisałem –„język, tabletka, ogryzki dalej, plasterki, pomidorki, ekran, ptaki, dach”, bo dziś muszę na przykład wykończyć dach na tym obrazie z plastikowym ptakiem na oknie.„Palce, obraz duży, zrobić zdjęcie do obrazu, ściągnąć paznokcie”, że ściągnąć z krosien nieudany obraz, nie że zerwać paznokcie. Nogi przed lodówką – taki obraz planuję od dawna, ale najpierw muszę zrobić zdjęcie, zobaczyć, jak się układa światło. Mam pozakreślane rzeczy, które nie wyszły, i te namalowane. Jest lista motywów, które gdzieś naszkicowałem i chcę rozwinąć, ale też przypominam sobie w ten sposób, co jest do zrobienia. Jak jestem w dobrym rytmie, to wiem, że przychodzę, muszę zagruntować dwa płótna i na przykład namalować pomidorówkę, a jak przeschnie, to za parę dni domaluję chochlę. Zawsze jest coś do zrobienia, coś trzeba wykończyć.
M.N.: Czy w Twojej praktyce coś zmieniła przeprowadzka?
T.K.: Jeśli chodzi o tematykę – nie, to są rzeczy, które się dzieją stopniowo i niezależnie od przestrzeni. Ale nowa pracownia dała mi większą swobodę pracy, mogę pracować nad kilkoma rzeczami naraz, ustawić obok siebie obrazy i namalować w weekend. A za tym idzie to, że szybciej i łatwiej mi się myśli. Zaraz po przeprowadzce malowałem też dużo na papierach, chociaż niby nad papierami akurat można pracować przy dowolnym biurku. Ja wolę na podłodze, więc ta przestrzeń bardzo mi to ułatwiła.
M.N.: W takim razie – czy uznałbyś, że coś się ostatnio zmieniło w tematyce Twojego malarstwa? Na pierwszy rzut oka powiedziałabym, że więcej nie tylko większych formatów, ale i szerszych ujęć, już nie obiektów, a sytuacji.
T.K.: Nie chcę się trzymać kurczowo motywów, które mi dobrze wychodzą. Nie chcę tworzyć według schematu – teraz się męczę z malowaniem ekranów, to mi się podoba. Wymyśliłem ten obraz rok temu, ale ciągle nie wiem, jak go namalować, co z tego będzie. Wcześniej malowałem sporo takich zamkniętych kompozycji, mocno symetrycznych, a tu coś się zmienia, perspektywa jest bardziej otwarta, coś innego się dzieje. Ale nadal maluję też takie znaczkowate obrazy z profilami, lubię do tego motywu wracać. Ostatnio malowałem też czarownicę!
M.N.: Ciekawe, już nie obiekty codziennego użytku, a fantastyka?
T.K.: Tak, niby fantastyka. To pozornie lekki, baśniowy motyw, tak myślałem do pewnego czasu – w pewnym momencie orientujesz się, że historie z paleniem czarownic wydarzają się regularnie w różnych miejscach na całym świecie. Ja jestem ze świętokrzyskiego, tam się straszy dzieci czarownicami. Dzieci te bajki przyjmują naturalnie, ale teraz wydaje mi się to bardzo ciekawe, barbarzyńskie, straszne, no i aktualne. Na moim obrazie czarownica ucieka… Rok temu byliśmy z Karoliną na Łysej Górze, gdzie w szkole jeździłem na wycieczki, była pogoda jak na tym obrazie, mokro, mżawka, nic nie widać. Niepokojący klimat. Biorąc pod uwagę pogromową historię miasta, wydaje mi się to symptomatyczne i w sumie ciekawe, że dzieci straszy się czarownicami,dlatego to namalowałem. Zobaczymy, co z tych obrazów wyniknie.
M.N.: Czy to znaczy, że zaczynasz w swojej sztuce sięgać po tematy polityczne? Zrobiliście film o tonącym Gdańsku, opowiadasz mi o pogromie.
T.K.: Nie chodzi mi o nawet konkretnie o pogrom, raczej o to, czym dzisiaj się straszy, współczesne czarownice „genderu” czy „LGBT”. Taka prosta analogia mi przyszła do głowy.Nie chciałbym malować błahych obrazków, tylko dla przyjemności.Częściej szukam niepokojących motywów, takich jak ptaki na obrazie czy palce stłoczone ciasno w kadrze. Chociaż nadaję im najczęściej dosłowne, opisowe tytuły, to chciałbym, żeby wywoływały przeróżne, niepokojące skojarzenia.
A film będzie groteskowy –slasher czy polityczny, to nie wiem, na pewno przewrotny. Katastrofa klimatyczna bez wątpienia nadchodzi, bohaterowie filmu raczej w nią nie wierzą lub sprawę bagatelizują. Czy im to wyjdzie na dobre? Nie ma prostej odpowiedzi. To jest film sci-fi.