pracownia i dom Bogusława Bachorczyka
Filip Skóra Małopolski Instytut Kultury w Krakowie Rozmowa przeprowadzona przez Filipa Skórę z Bogusławem Bachorczykiem.z Bogusławem Bachorczykiem rozmawia Filip Skóra
F.S.: Zawsze zaczynam od pytania, które dziś pozostawię na później, a teraz chciałbym zacząć inaczej: czy mógłbyś mi opowiedzieć o najbardziej interesującej pracowni, w jakiej byłeś?
B.B.: To ciekawe pytanie. Przeważnie oglądam pracownie artystów jedynie na zdjęciach, bo są trudno dostępne. W czasie nauki w liceum im. Kenara w Zakopanem bywałem w pracowniach Hasiora, Brzozowskiego czy u Rząsy. Miałem okazję kontaktu z nimi, mogłem zobaczyć, jak oni pracują, było to dla mnie bardzo ważne.
Już wtedy zauważyłem, jak bardzo różne mogą być strategie pracy artystów w ich pracowniach i ich relacja z miejscem. Często jest tak, że artysta nie chce odsłaniać procesu pracy. Przeważnie znane są jedynie fragmenty, czy pojedyncze fotografie przedstawiające pracownie artystów, z czasem niektóre z nich zostają jednak udostępnione do zwiedzania lub bywają odtwarzane, tak jak pracownia Bacona, Brâncușiego, Mondriana czy Starzewskiego i Krasińskiego. Zdarza się, że autentyczne miejsce pracy zostanie zachowane, jak w przypadku Bourdeila czy Hasiora, i z czasem przekształcone w Muzeum.
W Krakowie bywałem w pracowni-mieszkaniu Janusza Orbitowskiego. Takich pracowni-domów jest właściwie niewiele. Myślę, że moja pracownia na Czystej też należy do takich miejsc. Jest to przestrzeń, w której mieszkam od 15 lat i od początku ma ona charakter otwarty. Ukazało się kilka reportaży telewizyjnych i radiowych na temat tego miejsca. Organizowałem tu spotkania z poetami, czytanie wierszy, zapraszałem aktorów, odbywały się performansy, kręciliśmy filmy. Ciągle zresztą mam wrażenie, że kiedyś zrobię tu film, że tak naprawdę cały czas robię scenografię do filmu, że będzie ona częścią tego, co będzie się dopiero działo.
Na początku to wszystko, co tu zrobiłem, miało być jedynie prezentacją moich prac, taką zupełnie niezależną od instytucji. Z czasem okazało się, że prace, które zrobiłem, są właściwie uwięzione w przestrzeni pracowni. Nie mogą już istnieć niezależnie od tego miejsca. Urządziłem w ten sposób kilka pokoi, których raczej nie da się przenieść albo odtworzyć. Żeby je obejrzeć, trzeba specjalnie tu przyjechać, tak jak się jedzie oglądać Merzbau albo freski Giotta w kaplicy Scrovegnich. W tym względzie nie jest to pracownia modernistyczna ani żadna ponowoczesna, jest to taka raczej neoprzedmodernistyczna sytuacja.
Niestety szybko się nudzę i dlatego ostatnio moim marzeniem jest biała pracownia, taka na przykład w hali fabrycznej. Duża przestrzeń z kilkoma stanowiskami do pracy, żebym mógł równocześnie oglądać wszystkie obiekty i budować w całości wystawy, nad którymi pracuję. Trochę w kontraście do tego, co obecnie mam.
F.S.: Zapytałem Cię o ciekawe pracownie, ponieważ nie starczyło by mi palców u rąk, aby wymienić osoby, które powiedziały mi, że najciekawsza pracownia jest na Czystej w Krakowie. To już jest taka legenda, która „chodzi po mieście”, że jak chcesz zobaczyć prawdziwą artystyczną pracownię, w której sporo się dzieje , to koniecznie idź na Czystą, więc jesteśmy.
B.B.: Dziękuję. Wydaje mi się jednak, że w ostatnim czasie dotychczasowa formuła tego miejsca już przestała dawać mi satysfakcję. Tak jak powiedziałem wcześniej, trochę się tu uwięziłem. Dlatego ostatnio bywa tak, że próbuję wyprowadzać na zewnątrz jakiś fragment, zestawiać go w odmiennym otoczeniu, nadawać mu nowy kontekst. Teraz widzisz, że na podłodze są przygotowane prace do dwóch wystaw. Jedna będzie w Koninie, i to będzie wystawa o rzeczach, pt. Między rzeczami, gdzie chcę pokazać proces dochodzenia do tematów, których do końca nie byłem świadomy, a do których przez wiele lat gromadziłem przedmioty. Druga ekspozycja to Chlorofil utracony oraz Królik, który widział jutro, w Galerii ABC w Poznaniu, a będę pokazywał na niej trzymetrowe rzeźby plenerowe dwóch królików. Model do tej rzeźby powstał na podstawie rysunków, które widzisz tutaj na drzwiach. Będzie ona miała formę przeskalowanej foremki do ciasta. Króliki będą stały w poznańskim parku rzeźby w Strzeszynku, tworzonym przez Galerię ABC.
F.S.: Wracając do pracowni, czy twoja potrzeba, którą wyraziłeś przed chwilą, czyli znalezienie większej przestrzeni, to jest zamiana „więzienia” na większe czy próba uwolnienia się?
B.B.: Raczej próba uwolnienia się. Dotychczas było to oswajanie przestrzeni i próba stworzenia sobie domu, który kiedyś miałem, potem straciłem, wreszcie próbowałem budować swój dom, czyli wspomniana już pracownia-dom. Ostatnio przeniosłem się z pracą do przestrzeni, którą wynająłem na parterze w podwórku obok. To jest trochę taki powrót na Ziemię. Jest tam też ogródek, który próbuję uprawiać i prowadzić w nim działania artystyczne. Wciąż chciałbym mieć jednak taką prawdziwą pracownię, ale to jest chyba jeszcze przede mną. Pracownię, która będzie tylko do roboty obrazów, rzeźb, jakiejś współpracy zespołowej i większej produkcji.
F.S.: Opowiedz może o tym aspekcie organizacyjno-ekonomicznym, o to też pytam artystów, zwłaszcza tych, którzy pamiętają swoje czasy studenckie i poststudenckie. Młodzi twórcy narzekają, że nie ma gdzie pracować i trudno jest znaleźć miejsce, gdzie można by na co dzień tworzyć. Jak wyglądało to w twoim przypadku?
B.B.: Nigdy nie było łatwo. Wydaje mi się, że istnieje dużo możliwości, trzeba szukać, mieć oczywiście pomysł, i wiadomo, że jest w tym duża doza szczęścia. Ja jakoś zawsze te pracownie miałem. Wydaje mi się, że to nie jest tylko kwestia ekonomii, ale determinacji i dojrzewania do tego, co zostanie Ci zaoferowane. Być może mam trochę idealistyczne poglądy, ale coś w tym jest, jak obserwuję. Ważne są przyjaźnie i ludzie, którymi się człowiek otacza.
F.S.: Masz też doświadczenia akademickie. Czy z tej perspektywy, jestem ciekawy, obserwujesz zmiany w relacjach profesor–student i student–student, czy jest tak jak w czasach, kiedy Ty studiowałeś? Jest jakaś różnica?
B.B.: Nie chcę za bardzo koncentrować się tu na programach studiów, bo to się oczywiście zmieniło. Wydaje mi się, że na lepsze. Jest duża różnorodność i jakaś konkretna oferta. W latach 90. wciąż dominował system XIX wieczny, oparty na martwej naturze i akcie. Byliśmy wtedy kompletnie nieświadomi. Profesorowie właściwie mało interesowali się współczesnością. Lektury, które nam podsuwali, to były głównie książki z lat 60. Dlatego też w Krakowie właściwie jest taka wyrwa we współczesności, bo ostatnią naszą współczesnością była Grupa Krakowska. Członkowie Grupy Krakowskiej byli dobrze wyedukowani, na bieżąco z lekturami, mieli dostęp do świata, chociaż była bariera komunistyczna. Natomiast potem pojawia się duża zapaść. Uczyli nas często ludzie, którzy niestety tej wiedzy nie mieli już tak szerokiej, a myśmy nie mieli dobrego dostępu do tego, co działo się w sztuce współczesnej na świecie, musieliśmy zaczynać wszystko od początku, sami dochodzić do wszystkich rozwiązań. Kiedy skończyłem studia, musiałem się przetransformować, co zajęło mi przynajmniej 10 lat. Był to taki czas, kiedy możliwości pokazywania swoich prac były mocno ograniczone. Trzeba było dochodzić do siebie jakkolwiek. Ja robię tak, że wciąż unicestwiam siebie na nowo. Robię plan, robię rzeźbę, malarstwo, rysunek, ale potem to zamiatam i odwracam się od tego, co zrobiłem. Nie chcę się sam nudzić. W dużej mierze dochodziłem do tego samotnie, lecz mogłem, gdyby ktoś mi wtedy poradził, szybciej to uzyskać, ale to nie znaczy, że byłoby łatwiej czy lepiej. Było jak było, tzn. pokolenie lat 60. miało bardzo trudno i jest to pokolenie, którym należałoby się zająć, bo w Krakowie jest kilku zdolnych artystów z tamtego czasu. To było tak, że jak się urodziłeś na początku lat 60., to zająłeś miejsce, a jak na końcu, to już kompletnie dla ciebie nic nie było. Malarstwo w sztuce właściwie nie istniało, dopiero Grupa Ładnie to pociągnęła do góry. Manualne zdolności były źle widziane i traktowane z przymrużeniem oka. Może ktoś podejmie się próby pokazania tych roczników. Będą wtedy one jakimś wielkim odkryciem. Formowaliśmy się na granicy różnych systemów. Zdawaliśmy maturę w ’89, pamiętaliśmy tamtą część świata i wchodziliśmy w nową rzeczywistość, zupełnie inną. Artyści uznani tracili swoją pozycję, pojawiały się nowe gwiazdy. Wtedy powstała ta konieczność bycia w mainstreamie, chociaż w Krakowie nie było to aż tak bardzo odczuwalne. Na peryferiach wciąż jest wiele ciekawych rzeczy do odszukania.
F.S.: A co Kraków ma do zaoferowania artystom?
B.B.: Oprócz dobrego samopoczucia – niewiele. Ja nie jestem specjalnie zadowolony, dostrzegam brak konkretów, które pozwoliłyby mi działać z rozmachem.
F.S.: Mamy europejskie miasto, dobrze skomunikowane, turystów na pęczki, więc czego brakuje Krakowowi?
B.B.: Kraków już miał swoje momenty i w latach 90., i na początku dwutysięcznych przyjeżdżało tu bardzo wiele osób z zewnątrz. U mnie też bywali. Do pracowni przyjeżdżali dziennikarze z Deutsche Welle i „Sterna”. Pocztą pantoflową dowiadywali się, gdzie trzeba iść.
F.S.: Czego brakuje Krakowowi, żeby kupować tu sztukę?
B.B.: Trzeba by mądrze i uczciwie pogodzić interesy artysty i galerii, i te dwa światy powinny się wzajemnie napędzać.
F.S.: Jak mogłyby się „napędzać”?
B.B.: Bardzo prosto jest stworzyć np. dzień otwartych pracowni, nie wiem, czemu nikt jeszcze nie wpadł na ten pomysł, zrobić instytucjonalnie jeden dzień, kiedy można by odwiedzać artystów w ich pracowniach.
F.S.: A miewasz takie sytuacje, że przychodzi ktoś młody do Ciebie i chce się uczyć?
B.B.: Prowadziłem kiedyś w pracowni szkołę rysunku, potem się z tego wycofałem. Przyjeżdżały też wycieczki, teraz nie jest to mi aż tak bardzo potrzebne, ale może za jakiś czas do tego wrócę. Chciałem, aby pracownia w pewien uczciwy i rozsądny sposób na siebie zarabiała.
F.S.: Wróćmy do pracowni, zawsze chodzi mi po głowie pytanie, gdy widzę miejsce, gdzie człowiek mieszka i tworzy zarazem, czy to bywa męczące, czy jest raczej inspirujące?
B.B.: Kiedyś po prostu musiało tak być, a teraz już nie mógłbym inaczej.
F.S.: Czy duży wpływ ma to, co i jak robisz, ma to, że mieszkasz i tworzysz w tej samej przestrzeni?
B.B.: Myślę, że tak. Ciągle to, co robię, dzieje się w jakimś stopniu wobec przestrzeni pracowni. Dlatego ostatnio pojawiło się to nowe miejsce. Chciałem tam wejść z zupełnie pustą głową.
F.S.: Zastanawiam się, na ile przestrzeń pracowni wpływa na dzieła artysty, nie do końca wierzę w głosy, które mówią, że w ogóle nie wpływa, wierzę, że jest coś takiego jak genius loci, który współkreuje, jest pomocnikiem artysty.
B.B.: Wcześniej pracownia-dom na Czystej to było jedyne miejsce, jakie miałem. Jednak już od dwóch lat tu nie pracuję. Wszystko przeniosłem do innej przestrzeni. Tutaj tylko układam, oglądam, czytam, a pracuję w pracowni, która jest w podwórku obok. Mam też taką propozycję, żeby mieszkać w Berlinie przez rok. Zastanawiam się nad tym. Byłby to sprawdzian nowej przestrzeni do tworzenia w całkiem odmiennym otoczeniu.
F.S.: Czy kusi Ci,ę żeby zostawić Kraków?
B.B.: Bardzo często, ale trochę za dużo zainwestowałem i nie chciałbym tego tracić.
F.S: A wyobrażasz sobie sytuację, że tworzysz bez pracowni?
B.B.: Zależy, jaką bym robił sztukę, jeśli byłby to tylko koncept, mógłbym pracować bez pracowni… ale ja robię rzeczy manualne, więc jakąś przestrzeń muszę mieć, narzędzia, warsztat. Raczej chyba nie, nie wyobrażam sobie.
F.S.: Pytam dlatego, że któryś z amerykańskich rzeźbiarzy powiedział, że najczystsza sztuka musi się obyć bez ścian, bez dachu, bez pracowni, która w jakiś sposób infekuje tę sztukę. Ja osobiście nie znam artysty, który by się tak odżegnał programowo od pracowni.
B.B.: Oczywiście gdybym robił land art. Czasem moje poszukiwania idą w taką oszczędność. Myślę, że przez jakiś czas mógłbym pracować gdzieś na pustyni czy w kamieniołomie, czy na skupie złomu. Nie byłoby problemu, jednak w mojej konstrukcji psychiczno-artystycznej raczej jest koncepcja tworzenia pracowni-domu. Ale może przyjdzie czas, by się od tego uwolnić, kiedy będzie taka możliwość, gdy ktoś powie: zrób mi przez rok pracę na pustyni, i zamówi takie coś.
A.J.M.: Opowiedz o swojej najnowszej inicjatywie, pracowni w podworcu kamienicy, gdzie mieszkasz. Zapraszasz do współdziałania wybranych artystów, których prace wypełniają „ogród”, zieloną przestrzeń ukrytą na podwórzu. Kiedy narodziła się ta idea?
B.B.: Miejsce na Czystej 15 w Krakowie wynająłem dwa lata temu na potrzeby pracowni artystycznej. W przeszłości były tu stajnie dla koni, stolarz, mieszkała dama z kurą, mieścił się tu magazyn antykwaryczny, studio fotograficzne i punkt ksero. Podwórko nie cieszyło się szczególnym zainteresowaniem tymczasowych lokatorów ani mieszkańców sąsiedniej kamienicy. Przez wiele lat ulegało rozkładowi.
Kiedy przeniosłem tu swoją pracownię, zaopiekowałem się małym ogródkiem i odświeżyłem przestrzeń wokół. Odmalowałem rynny i drzwi, a także zasiałem nowe rośliny z nasion, które przywiozłem ze swoich podróży: Beskidów, Ustki, Berlina, Kassel, kieleckiego Umru.
Pomysł wprowadzenia sztuki do ogrodu pojawił się latem 2018 roku. Kilku artystów, w większości krakowskich, zaprosiłem do współpracy. Zostali poproszeni o obdarowanie swoją pracą mnie gospodarza i ogródka. Osobiście wykonali i zainstalowali swoje prace. Obiekty i obrazy dyskretnie infekowały przestrzeń, rosnąc na ziemi, drzwiach, ścianach i drzewach. Zostały na stałe w tym miejscu, nie zawsze wykonane z trwałych materiałów, staną się przedmiotem progresywnego rozkładu, który celowo wpisany jest w ich naturę.
Projekt, który nie był wspierany żadną zewnętrzną dotacją, a był potrzebą niekapitalistycznej wymiany emocji, więzi artystów z artystami i artystów z gospodarzem i miejscem. Ta wspólna praca doprowadziła do odwrócenia nieprzyjaznej atmosfery podwórka i pozwoliła zarówno artystom, jak i mieszkańcom domu cieszyć się pięknem nowej przestrzeni na Czystej. Ogród służy jako kameralne, nieinstytucjonalne miejsce spotkań i dalszych artystycznych eksploracji. Projekt jest nadal w toku i dołączają do niego nowi artyści.
redakcja: Agnieszka Jankowska-Marzec