pracownia Karoliny Konopki

Małopolski Instytut Kultury w Krakowie Z Karoliną Konopka rozmawia Agnieszka Jankowska-Marzec A.J.M.: Jak trafiłaś do miejsca, w którym obecnie (...)

Z Karoliną Konopka rozmawia Agnieszka Jankowska-Marzec

A.J.M.: Jak trafiłaś do miejsca, w którym obecnie pracujesz?

K.K.: Szukanie pracowni było przyjemnym procesem. Wyposażona w latarkę oglądałam lokale, które w przeszłości pełniły rozmaite funkcje: salon mody ślubnej, warsztat samochodowy dwupoziomowy, sklep z antykami czy zakład pogrzebowy. Aktualna pracownia niestety nigdy nie była zakładem pogrzebowym, ale słyszałam sąsiedzkie historie, że kiedyś mieścił się w niej kebab. Czasami wyobrażam sobie, że wracam do przeszłości i pracownia zamienia się w kebab.

Pierwsza pracownia, którą dostałam, będąc na drugim roku studiów, mieściła się w Chorzowie Batorym. Wcześniej pełniła rolę twierdzy kibiców klubu Ruch Chorzów. Były w niej niebieskie ściany pokryte piłkarskimi plakatami, które przemalowałam na różowo, co mogłoby zostać uznane za profanację. W środku mieściło się małe okienko do wydawki posiłków, jak w barze mlecznym. Często w snach przenoszę się do tego miejsca. Gdy odwiedzam Chorzów, robię to fizycznie, jest to odrobinę stalkerskie zachowanie, ale przyjemne.

A.J.M.: Czy gdybyś dysponowała odpowiednimi środkami, zdecydowałabyś się na wynajem większej pracowni? Jakie warunki powinna Twoim zdaniem spełniać pracownia idealna?

K.K.: Wydaje mi się, że każda, niezależnie od m2, z czasem stałaby się za mała. Uwielbiam wszelkiego rodzaju przedmioty użytkowe i nieużytkowe. Często znajduję coś na śmietniku, lumpeksie czy targu staroci i nie mogę się powstrzymać. Prowadzę długie monologi, analizując, czy na pewno potrzebuję kolejnej lampy. Najczęściej kończy się to stwierdzeniem, że znaleziona lampa jest absolutnie niezwykła i trafia do pracowni. Myślę, że bardzo szybko zapełniłabym każdą przestrzeń.

Marzy mi się lokal po opuszczonym markecie Tesco albo Biedronki. Zrobiłabym z niego pracownię. Lubię otwarte przestrzenie.

W idealnej pracowni temperatura powietrza przekracza 20°C, pachnie kadzidłem, kawą i lukrecją, kotki mruczą, pieski szczekają i jest osobna przestrzeń do magazynowania prac. Tego ostatniego bardzo mi brakuje.

A.J.M.: Jak wygląda Twój typowy dzień pracy?

K.K.: Bardzo lubię rytuały, które pozwalają mi się odnaleźć w chaosie. Zapisuję w kalendarzu wszystkie rzeczy, które muszę zrobić w danym dniu, ważne zdarzenia, sytuacje dnia codziennego. W ciągu dnia robię dopiski do poszczególnych elementów, często wracam do przeszłości czy przenoszę się w przyszłość. Zapisywanie pozwala mi się skoncentrować i wyciszyć. Dzień zaczynam od spaceru z psem Otikiem, odwiedzamy pobliskie Żabki, oglądamy wyroby w pobliskich cukierniach i wracamy do pracowni, aby zacząć dzień roboczy. Lubię pracować w wannie, większość pomysłów powstaje właśnie tam. Niestety wanna ma ograniczone możliwości, muszę z niej wyjść do prac malarskich czy rzeźbiarskich.

Kolejnym rytuałem jest wycieczka po okolicznych lumpeksach. Ubrania, które znajduję, często łączą się z obrazem albo rzeźbą, nad którą pracuję danego dnia. Tworząc obiekt Napoleonka, znalazłam różową sukienkę, która stała się integralną częścią pracy. Wyjście do lumpeksu odświeża i pobudza pracę mózgu. Maluję zazwyczaj po zmroku, przy muzyce, kadzidle i energetyku o smaku gumy balonowej.

A.J.M.: W Twojej pracowni „mieszkają” dwa koty i pies. Jak układa się Wasza współpraca zawodowa😊, nie przeszkadzają Ci?

K.K.: Praca w ich towarzystwie jest absolutnie niezwykła. Koty bywają bardzo krytyczne, wystarczy jedno spojrzenie kota Franciszka i wiem, że z obrazem jest coś nie tak. Czasem wskakują na paletę z farbami, proces twórczy zostaje przerwany, następuje przerwa na czyszczenie łapek. Zazwyczaj dzieje się to w momencie malarskich wątpliwości. Po umyciu łapek malarskie dylematy w magiczny sposób się rozwiązują. Pies Otik dba o moje zdrowie psychofizyczne, komunikując potrzebę spacerowej przerwy w pracy.

A.J.M.: Zaledwie trzy lata temu, w roku 2020, obroniłaś dyplom na Wydziale Artystycznym (malarstwo) katowickiej ASP. Jako młoda artystka zdobyłaś rozpoznawalność, pokazywałaś swoje prace na wystawach indywidualnych i zbiorowych; co było punktem zwrotnym w Twojej obecności na rynku sztuki aktualnej?

K.K.: Trudno mi określić konkretny moment. Pracując nad wystawami indywidualnymi, zbiorowymi, biorąc udział w projektach, festiwalach, miałam przyjemność poznać dużo wspaniałych osób. Wspólne spędzanie czasu, rozmowy, dzielenie się pomysłami miało znaczący wpływ na przyszłe wydarzenia. Lubię pracować w samotności, natomiast bardzo cenię wspólne rozmowy o sztuce. Instagram i przestrzeń internetowa również odegrały znaczącą rolę. Sporo propozycji wystawowych otrzymałam przez IG.

A.J.M.: Jesteś kojarzona przede wszystkim z projektem Tortologia. Czy masz poczucie, że tematy kulinarne zostaną z Tobą na dłużej?

K.K.: Tortologia znacząco wpłynęła na to, jak postrzegam aktualnie wszystko, co mnie otacza. Przemieniła krew w tłusty tortowy krem. Wiele sytuacji codziennych i niecodziennych filtruję przez tortowy pryzmat i analizuję je na podstawie wyrobów cukierniczych. Pracę nad Tortologią zaczynałam od własnych doświadczeń, rodzinnych imprez okolicznościowych, konsumpcyjnych traum, pracochłonnego procesu budowania wyrobu. Z czasem rozszerzałam projekt o kolejne zjawiska społeczno-kulturowo-gastronomiczno-polityczne. Torty towarzyszą nam na każdym etapie życia od momentu narodzin aż do śmierci – wydaje mi się, że jeszcze nie umieram i Tortologia pozostanie ze mną jeszcze przez jakiś czas.

A.J.M.: Nad czym obecnie pracujesz?

K.K.: Pracuję nad nowym cyklem malarskim o śladach po produktach spożywczych na ciele. Plany na najbliższą przyszłość to stworzenie kulinarno-rzeźbiarskiego profilu na stronie Przyślij Przepis oraz zapisanie się do szkoły cukierniczej i zdobycie tytułu Cukiernicy. To ostatnie jest w mojej głowie już od dłuższego czasu.

A.J.M.: Dziękuję za rozmowę.


Skip to content